Nie pojmuję natomiast niemądrej - by nie rzec głupiej - decyzji o przeniesieniu uroczystości z okazji 4 czerwca z Gdańska do Krakowa.
Żeby było jasne: mnie również wkurzają demagogiczne hasła Solidarności '80 i jej prostackie zadymy. Istotę tych demonstracji można streścić w jednym zdaniu: rząd musi dać, bo się należy, ponieważ jesteśmy stoczniowcami. Z drugiej strony gdańska rejterada premiera świadczy o jego słabości. "Nie chcę - powiada premier - aby 4 czerwca w oczach gości kojarzył się z petardami i palonymi oponami" - skarży się Tusk zapominając, że reprezentuje państwo i jego prawo.
A prawo mówi, że na demonstrację należy uzyskać zgodę władz i to one ustalają miejsce demonstracji. Jeśli istnieje zagrożenie, że protest przerodzi się w zwykłą zadymę, należy przygotować odpowiednie siły policyjne, by temu przeciwdziałać.
Demonstracje antyrządowe podczas nadzwyczajnych spotkań są w krajach demokratycznych normą. Miesiąc temu na szczyt NATO w Strasburgu zjechało 20 tysięcy demonstrantów!Gazy łzawiące, bójki i pałki i były częścią szczytu. A cóż to jest wobec - góra - kilkuset stoczniowych zadymiarzy? Nie wiem: śmiać się czy płakać z tej rządowej żenady? A poza tym - co stoi na przeszkodzie, by stoczniowcy pojechali autokarami i pociągami do Krakowa?
Od dziś przestaję się oburzać, że to Niemcy i Czesi przypisują sobie rozpoczęcie wiosny ludów w 1989 roku. Jeśli rząd i prezydent RP, dysponujący największą władzą, nie potrafią wspólnie przygotować, banalnych organizacyjnie, obchodów 20 rocznicy uzyskania suwerenności kraju, to czemu się dziwić? Jest jak w innym przysłowiu.
"Polskie ceremonie: brną po wodzie, a kładka pośrodku".