- Wybory coraz bliżej. Czy pan również w nich wystartuje?
- Kiedy kilka lat temu decydowałem się na kandydowanie, to nie była moja inicjatywa - grupa ludzi zaproponowała mnie na to stanowisko. Po przemyśleniu zgodziłem się startować, ale przecież nie dla czteroletniej przygody. Nie przerywałbym wcześniejszej kariery zawodowej, nie rezygnowałbym z zajęcia, które satysfakcjonowało mnie również finansowo, żeby udowodnić sobie albo innym, że mogę być burmistrzem. Zakładałem, że będę chciał zaistnieć w życiu publicznym na dłużej.
- Z wszystkimi tego konsekwencjami.
- Bo to wyzwanie. Nie jest to lekka praca, ale zaszczytna i dająca satysfakcję, bo jest się współtwórcą lokalnej historii. Kandydowanie w kolejnych wyborach jest logicznym następstwem. W Niemczech kadencje są dłuższe, a prawo jest tak skonstruowane, że trzeba poddać się ocenie, startując ponownie. To dobre rozwiązanie. Jest poza wątpliwością, że chcę i będę ubiegał się o ponowny wybór. Chcę dokończyć to, co zacząłem.
- W ostatnich latach w Tucholi sporo było nowych inwestycji.
- Ogromna liczba zadań, które przez lata się nie udawały. To był z jednej strony czas trudny - chociażby ze względu na kryzys, ale i korzystny, bo do dyspozycji były środki unijne.
- A obwodnica? Mieszkańcy wciąż na nią czekają.
- Nigdy nie obiecywałem budowy obwodnicy - bo to nie jest zadanie gminy - choć wiem, że to bolączka mieszkańców. Dużo jednak robimy, by do tej budowy doprowadzić. Chciałbym, żeby utworzyła się jedna grupa ponad podziałami, która będzie mówiła jednym głosem. Będzie to wówczas lepsza karta przetargowa. Od czasu do czasu wracam do swojego programu wyborczego. I widzę, że zrobiłem więcej, niż zakładałem.