Od 2004 roku Unia Europejska będzie zjadać ciasteczka i mieć ciasteczka. Unijni komisarze i ministrowie zapierają się, że licytacja jest niemożliwa, a rolnicy z krajów kandydujących w pierwszym roku po akcesji dostaną co najwyżej 25 procent tego, co ich koledzy na Zachodzie. Ani procenta więcej! A może mniej. Przecież dajemy Polsce 800 mln euro rocznie na rozwój wsi, więc o co chodzi? - pytają i mrugają niewinnie oczkami.
Chodzi o to, że nie będziemy w stanie wykorzystać nawet połowy tej kwoty. Wiedzą o tym nasi negocjatorzy oraz wicepremier Kalinowski. Dlatego w polskim stanowisku znalazł się zapis, żeby 60 procent z 800 milionów euro trafiło bezpośrednio do gospodarstw. Na to z kolei Unia się nie godzi, bo chce zjeść ciasteczko i mieć ciasteczko. Unia równie stanowczo odrzuca inne (jeszcze nie skonkretyzowane) zawarte w polskim stanowisku negocjacyjnym, a wcześniej sygnalizowane Komisji Europejskiej pomysły: na cła i na skrócenie okresu dochodzenia do pełnych dopłat.
Przeciąganie liny trwa. To nic dziwnego. Dziwne jest natomiast to, że nasi ministrowie nie są w stanie uzgodnić stanowiska w określonym terminie, a dokument "wyszlifowany" z dwudniowym opóźnieniem roi się od dyplomatycznych wygibasów, zastępujących konkrety.
W kilkunastu zdaniach
Małgorzata Felińska