Był to szczególny festiwal. Jubileuszowy!. Taki z tortem i odśpiewanym na stojąco "Sto lat...".
Tegoroczna Arlekinada okazał się też szczególna pod innym względem. Aż 10 lat trzeba było czekać na to, by ktoś wreszcie powiedział w jej trakcie głośno to, o czym wcześniej szemrano tylko pod nosem w kuluarowych rozmowach.
Co? A to, że sztuki prezentowane przez młodzieżowe teatry, bo właśnie dla nastoletnich aktorów stworzono ten festiwal, są zbyt filozoficzne, zbyt poważne, wręcz ciężkie. Że gdyby zapytać widzów o ich streszczenie, to nie wykrztusiliby z siebie ani jednego słowa, bo tak naprawdę nikt nie ma pojęcia, co autor miał na myśli. W ciągu dziesięciu lat trwania Arlekinady na scenie inowrocławskiego Teatru Miejskiego obejrzeć można było prawie sto spektakli. I większość z nich była właśnie taka. Rzadko które przedstawienia potrafiły sprawić, że na twarzach widzów pojawiał się uśmiech.
Czy naprawdę o to chodzi w młodzieżowej sztuce? A może nastolatkowie chcieliby zagrać coś innego, ale muszą realizować wizje (ambicje) swych dorosłych opiekunów? Na te pytania powinni odpowiedzieć sobie przede wszystkim sami zainteresowani.
Przeczytaj także: Inowrocławska Arlekinada zakończona. Toruń zwycięzcą [zdjęcia]
A kto zwrócił uwagę, że na festiwalowej scenie było za poważnie? Zagraniczny gość! Przedstawicielka polonijnego teatru z Kaliningradu, który w sobotę pokazał, że można zagrać świetnie i z humorem. "Musicie być bardzo szczęśliwym i wesołym narodem, skoro sięgacie po takie poważne sztuki" -cytowała jej słowa jurorka Joanna Brodzik i życzyła młodym aktorom, ich opiekunom i organizatorom imprezy, by na scenie przyszłorocznej Arlekinady było pogodniej.
Czytaj e-wydanie »