Wtedy wszyscy najpierw przeżyliśmy euforię po udanym ataku Polaków na Broad Peak, by po kilku godzinach wpaść w przygnębienie. Śmierć Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego wywołała, oprócz powszechnego smutku, także dyskusję o sens alpinizmu czy himalaizmu pozbawionego tego, co przez lata było jego istotą - ludzkiej solidarności i przyjaźni w sytuacjach ekstremalnych. To właśnie alpinizm był wzorcem postępowania w różnych trudnych sytuacjach życiowych, nie tylko dla tych, którzy się wspinają.
Czytaj: Tragedia na Broad Peak. PZA upublicznił raport. "Popełniono błędy" [przeczytaj] [wideo]
Nie jestem alpinistą, tylko turystą bywającym w górach, ale zawsze podziwiałem tych, którzy szli tam, wysoko, pokonując swoje słabości. Zawsze też mój podziw budził niepisany kodeks honorowy alpinistów: jesteśmy razem do końca, każdy może liczyć na każdego, razem wchodzimy i razem schodzimy.
Po tragedii na Broad Peak ten podziw, nie tylko we mnie, mocno przygasł. Zaczęliśmy sobie zadawać pytanie, dlaczego Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zostali tam, w górze, sami? Dlaczego Adam Bielecki i Artur Małecki nie pomogli kolegom? Z wypowiedzi wielu wybitnych alpinistów wynikało, że gdzieś w tym pędzie na kolejne szczyty, zagubiono szczytne zasady solidarności. Czy zatem główna zasada współczesnego alpinizmu brzmi teraz: wchodzimy, a potem ratuj się, kto może?
Raport komisji PZA dramatyczny w swojej wymowie i konkluzjach, daje jednak nadzieję, że tak nie jest. Każe wszystkim przypomnieć sobie, co jest istotą tego sportu. I nie tylko sportu, ale każdej działalności, w której człowiek musi liczyć na człowieka.
Czy więc na Broad Peak umarł polski himalaizm, jak twierdzą niektórzy? A może wręcz odwrotnie - ta góra sprawiła, że wracamy do korzeni?