Rozmowa dziennikarki Moniki Olejnik z publicystką Kazimierą Szczuką oraz Ryszardem Czarneckim z Prawa i Sprawiedliwości wprawiła mnie w konsternację. Nie jest dla mnie tajemnicą, że do wszystkiego można podpiąć ideologię. Sądziłem jednak, o ja naiwny, że jakieś granice istnieją. Myliłem się.
Rozmowa dotyczyła jak zwykle mistrzostw piłkarskich. To, że w mediach wypowiadali się praktycznie wszyscy, których numery telefonów znalazły się w dziennikarskich kajecikach, to żadna nowość. Bzdury wynikające z ewidentnej nieznajomości tematu zwyczajnie mnie bawiły. Jestem bowiem w stanie zrozumieć, że podczas Euro jeden z drugim odkryli w sobie kibicowską pasję i nagle pomyśleli, że na piłce się znają. I mówią, że "za 10 lat Euro wygramy" czy że "awansowaliśmy do mistrzostw Europy pierwszy raz od czasów Kazimierza Górskiego".
Słowa, które padły we wtorkowym programie telewizyjnym jednak mnie zszokowały. O co dokładnie chodzi?
Od Kazimiery Szczuki dowiedziałem się, że mistrzostwa piłkarskie to ordynarna, samcza, patriarchalna i seksistowska impreza. Że kobiety to się piłką brzydzą, na stadionach były w strefie VIP (bo przecież to są drogie miejsca, więc i kultura tam musi być, a nie na "plebejskich" trybunach), ale już w strefach kibica? Sami faceci przecież. I że piłka nożna w samym swoim założeniu to kult fallusa (to akurat słowa prof. Magdaleny Środy).
Dowody? Strzelona bramka symbolizuje przecież… zapłodnienie i pogoń plemnika za komórką jajową. Wspólna radość kolegów z drużyny nosi z kolei symbolikę homoseksualnych społeczności. Celebracja gola to z kolei coś w rodzaju godowego tańca. A że kobiety także kibicują? To proste - zwyczajny kult testosteronu i męskiej dominacji, podczas którego oddaje się cześć i zachwyt samczej sile.
Dziwne, fanem piłki jestem, sam nie raz po boisku biegałem i podobne skojarzenia nigdy mi po głowie nie przeszły. Myślałem, że uprawiam sport, a tu niespodzianka - nieświadomie gonię za komórką jajową. Teraz boję się spotkać z kolegami na orliku. Nie będę mógł spojrzeć im w oczy.
Co ciekawe, dzięki dyrdymałom wypowiadanym przez Kazimierę Szczukę moją sympatię wzbudził… poseł Czarnecki. Siedział sobie biedaczek, słuchał i - sądząc po minie - pewnie myślał, że jest w ukrytej kamerze. Na jego miejscu miałbym bardzo podobne myśli.
Tak więc Euro za nami, mistrzostwa olimpijskie - przed. A politycy chyba jeszcze nie do końca się z tego miesięcznego letargu obudzili. Tak więc cieszmy się z wakacji i nie dorabiajmy do wszystkiego ideologii. Bo bardzo łatwo popaść wtedy w zwyczajną śmieszność.
Czytaj e-wydanie »