Przeciwnicy przyjęcia w Polsce konwencji o przeciwdziałaniu przemocy boją się, że unijny dokument nie tyle jest wymierzony w rzeczywisty problem przemocy, ile w... kręgosłup etyczny polskiej rodziny. Paradoks?
Z pozoru sprawa wydaje się jasna - przemoc to przemoc i wymaga potępienia wprost. Każdy jej przejaw powinien spotkać się ze sprzeciwem społeczeństwa i - a może przede wszystkim - elit politycznych. Tymczasem nie tylko politycy Prawa i Sprawiedliwości, ale i Kościół stworzyli tu jeden spójny front przeciwko przyjęciu wspomnianego dokumentu. W oficjalnym oświadczeniu biskupów Konferencji Episkopatu Polski czytamy, że europejska konwencja "zbudowana jest na ideologicznych i niezgodnych z prawdą założeniach, których w żaden sposób nie można zaakceptować".
Czytałem kilka razy, żeby przedrzeć się przez tę myśl. Mam jednak wrażenie, że dalej nie do końca rozumiem przesłanie biskupów. A może nie chcę, boję się zrozumieć. Bo jeśli zagadnienie równego statusu kobiet i mężczyzn w Polsce (a o tym traktuje konwencja) staje się tematem tabu, to co nim nie jest?
Zobacz także: W samo południe. Przemoc w szkole. Czy chcemy, żeby tego nauczyły się nasze dzieci?
Hierarchom wtóruje Tygodnik Niedziela. Grzmi ze swych internetowych łamów o tym, że europejską konwencję oprotestowali też rodzice skupieni w Związku Dużych Rodzin 3+. W oświadczeniu związku czytamy: "W ocenie Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, konwencja nie stanowi skutecznego instrumentu zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet. Konwencja nie identyfikuje jej rzeczywistych źródeł lecz forsuje ideologiczną teorię o przemocy jako zjawisku motywowanym genderowo (gender-based violence). Jej twórcy przyjęli, że źródłem agresji względem kobiet są różnice w pojmowaniu męskich i kobiecych ról społecznych."
A więc jednak GENDER. Tu tkwi cały problem, tu jest pies pogrzebany i tu strach ma wielkie oczy. Słowo-klucz robi swoje i jak wspólny mianownik pod sztandarem (pozornie)chrześcijańskich wartości potrafi skupić różne środowiska nawet dla najbardziej zaskakującej inicjatywy.
Tylko czy w imię walki z hasłem, słowem-kluczem, słowem-wytrychem (tak ochoczo przecież wykorzystywanym przez prawicowe elity polityczne i kościelne) warto poświęcić elementarne wartości, jakimi między innymi jest poszanowanie bliźniego, zaniechanie przemocy i szacunek do innych? Kładę na szali te argumenty i widzę, że taka walka nikomu nie służy.
Czytaj e-wydanie »