Najpierw trochę matematyki. Gdy w 2007 startował projekt Unibaksu budżet płacowy w toruńskiej spółce wynosił 3,5 mln zł. Najwyższym kontraktem mógł się wtedy pochwalićAustralijczyk Ryan Sullivan, który zainkasował 800 tys. zł, a drużyna przecież była o krok od mistrzostwa Polski. Dziś takie pieniądze dostają najsłabsi seniorzy, a przedstawiciele ścisłej czołówki kasuje ponad 2 mln zł za sezon. Czyli za około 100 minut występów na torze.
W ciągu siedmiu lat budżety najlepszych klubów wzrosły przynajmniej trzykrotnie. Według nieoficjalnych informacji Unibax wyda w tym sezonie 13-14 mln zł. Taka kwota kilka lat temu wystarczyłaby połowie klubów w ekstralidze. Wzrost obrotów nie byłby wcale zły, gdyby w parze szły zyski klubów. Ale tak nie jest.
W latach 90. podstawa finansowej strategii była prosta: mecz na własnym stadionie miał pokryć swoje wydatki oraz kolejnego wyjazdu. Dziś nie da się dochodami z biletów pokryć nawet kosztów meczu na własnym stadionie (nie licząc może półfinałów i finałów).
Przeczytaj także: Sławomir Kryjom: - Kto będzie płacił, ten będzie walczył o złoto
To droga w jedną stronę. Jedynie Unibax, zabezpieczony potężnym majątkiem właściciela, rozpoczyna sezon pewny, że w dobrej kondycji go zakończy. Reszta klubów, nie wyłączając stawianego za organizacyjny wzór Falubazu Zielona Góra, startuje z duszą na ramieniu. W Częstochowie wciąż brakuje ok. 2 mln zł do zbilansowania wydatków i wpływów w budżecie, w Gorzowie Stal jedzie tylko dzięki kredytowi, które poręczyło miasto, w Gdańsku beniaminek wystartował w ekstralidze kosztem słabego składu, który jest praktycznie skazany na degradację.
Co gorsza, w I lidze nie widać prężnych i bogatych ośrodków. Dla każdego z aspirujących do ekstraligi klubów, w tym naszych Polonii Bydgoszcz i GKM Grudziądz, awans będzie potężnym wyzwaniem, a może i wręcz katastrofą.
Przyszłość rysuje się przed Eneą Ekstraligą dość mrocznie. Żużel traci największych inwestorów (PGE i Marta Półtorak w Rzeszowie w 2013 roku, Roman Karkosik po tym sezonie w Toruniu), nie wiadomo, czy uda się przedłużyć umowę z Eneą, która kończy się w tym roku (a to kilkaset tysięcy zł rocznie dla każdego klubu).
Kibiców nie przybywa, bo ceny biletów rosną. Wizyta rodziny na ekstraligowym stadionie to ok. 100 zł, nie wszystkich na to stać, wielu kibiców wybiera tylko ciekawsze mecze labo ostatecznie telewizję.
Ostateczny cios może żużlowi wymierzyć państwo, a dokładnie jego drapieżne ramię pod nazwą Urząd Skarbowy. Według niekorzystnego wyrokui NSA większość żużlowców źle się rozliczała z podatków w ostatnich latach. Teraz będą musieli dopłacić, w sumie wiele milionów złotych. Część wydatków może spaść na kluby, co wiele z nich po prostu doprowadzi do bankructwa.
Całość coraz bardziej przypomina przeterminowany i zepsuty cukierek zawinięty w błyszczące opakowanie. Programu naprawczego nie widać, co pokazuje wyjątkowa finansowa bezkarność Włókniarza Częstochowa. Taka strategia, albo raczej jej brak, musi skończyć się krachem. I wielu fachowców i kibiców twierdzi, że nastąpi on właśnie po tym sezonie. Może to będzie właśnie szansa na odrodzenie żużla?
Czytaj e-wydanie »