Przyznam, że nie mogę już słuchać zachodnich polityków o wspaniałomyślnym przyjęciu polskich emigrantów po 1981 roku. Tak, było ich wielu, ale pochodzili z europejskiego kręgu kulturowego, nie przyjeżdżali z krajów uznawanych za terrorystyczne, prawie wszyscy podjęli pracę i nauczyli się języka.
Ale główną przyczyną niechęci wobec imigrantów jest niewiedza. Po raz pierwszy stanęliśmy wobec takiego problemu. Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy mają wypracowane od lat przepisy imigracyjne i programy asymilacyjne. Tymczasem Polska nie może sobie do końca poradzić z asymiliacją kilkuset rodzin z Kresów i Donbasu. Nie wiemy, kto trafi do Polski, nie wiemy, jak ich rozlokować, czy będą chcieli pracować (jeśli znajdą pracę) i czy uciekną od nas na Zachód.
Przeczytaj również: Gdzie USA i szejkanaty?
Niewykluczone, że na pomysł ministra de Maiziere miał wpływ pełen nienawiści artykuł polskiego Żyda Jana Grossa sprzed paru dni w dzienniku "Die Welt".Ten ogarnięty obsesją publicysta - bo przecież nie historyk - na wszystko znajduje jedno wytłumaczenie: nierozliczenie się Polaków z Holokaustu. Nie widzi nic poza płonącymi stodołami, złotymi zębami i wypasionymi na żydowskim majątku Polakami. Nasze wątpliwości wobec przyjmowania uchodźców nazwał "ohydnym obliczem Polaków, które pochodzi jeszcze z czasów nazistowskich". I ma na myśli "morderczy antysemityzm Polaków, którzy podczas wojny zabili więcej Żydów niż Niemców"! Wyliczył to sam.
Dalej bredzi Gross: jeśli Polacy nie rozliczą się ze swego udziału w mordach Holokaustu, nadal nie będą pomagać innym. Nie współczuli Żydom, to nie mają litości dla imigrantów. Ale w tym szaleństwie jest metoda. Gross byłby chory, gdyby przynajmniej raz w roku nie budził poczucia winy w Polakach za lata wojny. Bo jeśli jest poczucie winy, musi być zadośćuczynienie. Najlepiej 60 mld dolarów, jak chce Światowy Kongres Żydów.