- Nie słyszałam, by gdziekolwiek indziej przyjęto na studia osoby, które nie zdały egzaminu - mówi prof. Jolanta Mędelska, dyrektor Instytutu Neofilologii i Lingwistyki Stosowanej w Akademii Bydgoskiej.
W połowie października dostała polecenie służbowe: Przyjąć.
Odmówiła.
Gorączka egzaminów
W instytucie dobrze pamiętają, co się działo na anglistyce we wrześniu ubiegłego roku. Tłum ludzi po licencjacie - każdy chce się dostać na magisterskie studia uzupełniające. Na dzienne można przyjąć 30 osób, chętnych jest 69. Na zaoczne - miejsc jest 60, a chciałoby się dostać 167.
16 i 18 września - rozmowy kwalifikacyjne. Komisja ocenia przygotowanie merytoryczne i językowe. Żeby się dostać na studia, trzeba zdobyć minimum 12 punktów.
Kto nie zdobył, próbuje wypłakać indeks.
- Zawsze po egzaminach jest to samo. Pukają do drzwi, proszą. Mówią, że mieli akurat zły dzień. Brzuch bolał, głowa bolała. Dorośli ludzie, a przychodzą z mamą, ciocią, babcią. Naciskają - mówi prof. Mędelska.
Tym razem "nacisnęła" też posłanka SLD, Barbara Hyla-Makowska, członek sejmowej komisji edukacji. Od dawna wspiera uniwersyteckie aspiracje Akademii Bydgoskiej - przygotowała projekt ustawy zmieniającej AB w uniwersytet, mobilizuje posłów, żeby nie głosowali przeciw.
We wrześniu, w liście do rektora, poparła starania Moniki Z., która nie dostała się na anglistykę, bo zdobyła 11 punktów.
"Będę niezmiernie wdzięczna za przychylne potraktowanie sprawy" - napisała posłanka.
Później będzie tłumaczyła "Pomorskiej", że nie zna dziewczyny, chciała po prostu pomóc. I nie tylko jej, a wszystkim, którzy byli w podobnej sytuacji.
Rektor AB, prof. Adam Marcinkowski, będzie z kolei mówił, że nigdy nie widział listu od posłanki, nie ma go w dokumentach. Ledwie tylko o nim słyszał. Za to przypomina sobie, że posłanka dzwoniła. - Pytała mnie, co te dzieciaki mają robić? Powiedziałem, niech piszą odwołania.
20 września miał już na biurku trzy pisma od zawiedzonych kandydatek - Moniki Z., Ewy J., Doroty S. Na wszystkich napisał: "Proponuję przyjąć".
Po tym posypały się kolejne prośby. Jedni chcieli, żeby ich przyjąć, bo na Akademii Bydgoskiej skończyli studia licencjackie, więc planują też magisterskie. Inni napisali, że mieli dobre oceny na studiach, albo, że mają mamę nauczycielkę, albo tatę, który kończył tę uczelnię, więc czują się związani.
Przyjąć naszych!
Wywalczyć indeks na uzupełniających magisterskich nie było łatwo.
- Sposób naboru mieliśmy taki, jaki ma poznański Uniwersytet Adama Mickiewicza. Tam jest najsilniejsza anglistyka w Polsce - tłumaczy prof. Aleksander Szwedek, kierownik Katedry Filologii Angielskiej AB. Wcześniej przez lata wykładał na toruńskim UMK, teraz jest ekspertem Państwowej Komisji Akredytacyjnej, ocenia kierunki na wszystkich uczelniach w Polsce, przywiązany jest do uniwersyteckości, do dobrego poziomu. I, jak często podkreśla, przywiązany jest do przepisów.
Przepisy były więc takie, jak na UAM.
Na studia dzienne chciało się dostać 28 absolwentów Akademii Bydgoskiej oraz 41 z innych szkół. Ci drudzy byli lepiej przygotowani - po rozmowie kwalifikacyjnej 19 wyszło zadowolonych, zdobyli 12 i więcej punktów. Wynik absolwentów AB: 10 zdało, 18 - nie.
Rektora zaniepokoiły te proporcje. - Dlaczego nasi są gorsi?
Dlaczego "naszych" krzywdzić?
Prof. Mędelska tłumaczyła rektorowi, że być może trafił się słabszy rocznik (w ubiegłym roku na studia uzupełniające dostali się wszyscy kandydaci z AB, a w tym roku 36 proc.).
Rektor: - Słabszy rocznik? Kuriozalna odpowiedź! Chodzi o studentów, a nie o wino.
Już we wrześniu brał pod uwagę możliwość przyjęcia na studia wszystkich absolwentów AB, których komisja odrzuciła.
Przecież nie zdali
- Jak to przyjąć "naszych"? - dziwiła się prof. Mędelska.
Odradzała to rektorowi, przypominała: - Przecież oni nie zdali egzaminu!
Wszyscy w Instytucie zaczęli zachodzić w głowę, po co ustalać punktację, odpytywać kandydatów, skoro uczelnia zakłada, że na studia magisterskie ma się dostać każdy, kto zrobił licencjat na AB? I zaczęło ich zastanawiać, dlaczego ważniejszy jest "swój", choćby był trójkowym leniem. Dlaczego taki miałby mieć pierwszeństwo przed pracowitym, zdolnym, ale z innej uczelni?
- Ja bardziej identyfikuję się z tym drugim, on właśnie jest "mój" - mówi prof. Mędelska. Tak też odpowiedziała rektorowi.
To był ten pierwszy raz, kiedy się z nim nie zgodziła.
Prof. Aleksander Szwedek już wcześniej kilka razy nie mógł się zgodzić z rektorem (np. gdy wykrył, że jedna z pracownic posługuje się tytułem doktora, a nie zrobiła doktoratu, wnioskował o "dyscyplinarkę", rektor umorzył postępowanie, umowa o pracę się skończyła, kobieta przeszła do innej uczelni).
Sypią się zarzuty
W instytucie słyszę: najpierw było polecenie służbowe, żeby przyjąć studentów, którym zabrakło punktów. Później obniżono próg wymagań. W końcu pojawiły się zarzuty, że komisje rekrutacyjne źle pracowały. Dotąd nikt zarzutów nie dostał na piśmie.
Co chwilę tylko słyszą, że w protokołach były skreślenia, że kandydaci nie mieli równych szans - ktoś dostał jedno pytanie, ktoś inny dwa. Że czasami komisja odpytywała zbyt krótko, najwyżej 4 minuty. Że nie brała pod uwagę ocen na dyplomie licencjackim. Że rekrutacja była prowadzona od razu na poszczególne seminaria magisterskie. Że odpadł ktoś, kto miał świetną średnią ocen ze studiów licencjackich, a dostał się ktoś ze średnią gorszą.
Prof. Szwedek zbija każdy z zarzutów: - Wszystko odbyło się zgodnie z zapisami Uchwały Senatu. W Uchwale zaznaczono, że kandydat składa dokumenty na wybrane seminarium magisterskie i podchodzi do rozmowy kwalifikacyjnej. Nie ma ani słowa o ocenie z dyplomu, ani o średniej ocen na studiach licencjackich. Tak samo niepoważny jest zarzut, że kandydaci byli niejednakowo traktowani albo że mieli 4 minuty na odpowiedź.
Chętnie by usiadł do stołu z rektorem, mogliby sobie wszystko wyjaśnić. - Tylko że tu nie ma rozmów merytorycznych. Są groźby.
Ach ten Szwedek
Rektor ma za złe, że prof. Szwedek krytykuje, ujawnia prasie, pisze do ministerstwa edukacji prośby o powołanie niezależnej komisji ekspertów, która miałaby zbadać, jak wyglądała rekrutacja na anglistyce.
- To skrajna niesubordynacja - mówi rektor o prof. Szwedku.
A o sobie, że był zmuszony podjąć określone działania. I że absolutnie nie jest sterowany politycznie. Jedynie przejął się kandydatami na studia. - Mieli poczucie krzywdy - mówi. - Chciałem to poczucie wyeliminować.
Prof. Mędelska twierdzi, że skoro były uwagi do komisji rekrutacyjnych, trzeba było rekrutację unieważnić. Rektor przyznaje, że myślał o tym. - Były podstawy do unieważnienia. Niestety, zajęcia na uczelni już się rozpoczęły, było za późno - tłumaczy.
Uznał, że zamiast ogłosić powtórkę, lepiej będzie obniżyć wymagania.
Po tej decyzji, na anglistykę dostać mógł się każdy, kto zdobył 10 albo 11 punktów i złożył odwołanie. Skorzystało 13 osób, choć podobny wynik po rozmowie kwalifikacyjnej miało więcej kandydatów. - Uczelnia powinna zawiadomić ich o zmianach. Nie zrobiła tego - mówi prof. Szwedek. - Kto nie wiedział, że próg został obniżony, nie został przyjęty. Profesor liczył jeszcze na ministerstwo edukacji, że zareaguje, wyjaśni.
Z ministerstwa przyszło pismo, że komisja rekrutacyjna miała prawo obniżyć wymagania.
- To pismo zamyka sprawę - powiedział rektor.
Gdy w ubiegłym tygodniu do prasy przeciekła informacja o liście posłanki Hyli, zaczęło się ustalanie, kto komu ten list pokazał, kto pozwolił zaglądać do teczek studentów.
Choć w ostatni piątek, w południe, gdy rektor zorganizował konferencję prasową, mówił, że nie wie jeszcze, czy i kogo ukarze za stawianie uczelni w złym świetle - po południu już było wiadomo: stanowisko straci kierowniczka dziekanatu (za brak nadzoru), a pracownica, która opiekuje się teczkami studentów anglistyki dostanie naganę (za nieprzestrzeganie przepisów o ochronie danych osobowych).
- Nie można tego tak zostawić - mówi prof. Szwedek.
Dzwonią z poparciem
Tym, co się dzieje na anglistyce, zaniepokojeni są studenci i absolwenci AB. - Co za piekło. Tylko nie dajcie zrobić krzywdy prof. Szwedkowi - prosi Anna Niciejewska. Jej córka, Ewelina, studiowała u prof. Szwedka i prof. Mędelskiej. Teraz uczy angielskiego w Moskwie, gdy usłyszała, co się dzieje, kazała mamie dzwonić z poparciem do profesora, do gazety.- Jak trzeba będzie, zadzwonię do rektora. Niech nie niszczy tego, co zbudowali prof. Szwedek i prof. Mędelska. Oni wzięli się za anglistykę z kopyta, wcześniej przecież to była szkółka, żadnego poziomu.
Nie będę zatrzymywał
Prof. Szwedek, w proteście, od 1 stycznia nie chce już pełnić funkcji kierownika Katedry Filologii Angielskiej. Ostatnio rezygnację złożyła też prof. Mędelska. - Za dużo tego. Wylało się - mówi. A razem z prof. Mędelską, zrezygnowała z funkcji jej zastępczyni, dr Ewa Wełnic.
Rektor Marcinkowski nie kryje, że nie będzie po nich płakał, nawet jeśli postanowią odejść zarówno z funkcji, jak i z uczelni (z naszych informacji wynika, że wówczas nie byłoby minimum kadrowego, część zajęć trzeba byłoby zawiesić, a może nawet zawiesić studia magisterskie z anglistyki - już teraz nie ma kto prowadzić seminariów magisterskich, w grupach jest więcej osób, niż przewidują przepisy, wydział straciłby też prawa doktoryzowania z językoznawstwa).
- Nikogo nie będę zatrzymywał. Kadry nam nie zabraknie - zapewnia rektor.
Doktor Wełnic, odkąd podziękowała za funkcję, jest krytykowana, że już dawno powinna zrobić habilitację, że dorabia w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych. Rektor zastanawia się, czy to przypadek, że kandydaci z kolegium tak dobrze wypadli przed komisjami rekrutacyjnymi na studia magisterskie w AB. - W komisji była dr Wełnic - podkreśla.
Nie ma już spojrzenia
- Ja dotąd bardzo chwaliłam sobie współpracę z rektorem - mówi prof. Mędelska. Ceniła, że można z nim wszystko załatwić, nawet niemożliwe.
Kiedyś w gazecie zobaczyła jego zdjęcie, wycięła, powiesiła nad komputerem. - Coś takiego miał w oczach, że mu ufałam.
Ostatnio wyrzuciła to zdjęcie.
Wylało się
Małgorzata Święchowicz
[email protected]

Prof. Aleksander Szwedek chętnie by usiadł do stołu z rektorem, mogliby sobie wszystko wyjaśnić. - Tylko że tu nie ma rozmów merytorycznych. Są groźby.
Trzynaście osób dostało indeks, choć oblało egzamin wstępny. Jak to się robi w Akademii Bydgoskiej - podajemy szczegóły.