Jeszcze inni uważają, że Trumpa i jego zwolenników to tylko emocjonalnie rozjuszy. Jednak w czasie, gdy nie jesteśmy w stanie ustalić, kto kontroluje konta w mediach społecznościowych, bo rosyjskich trolli nie brakuje, w jakiś sposób musimy się bronić.
Jeśli ktoś podżega do nienawiści, rozpowszechnia nieprawdziwe informacje, trudno się spodziewać, by w państwie prawa, demokracji opartej na wartościach i zasadach pozwolić mu na to.
Zobacz także: Przymusowa izolacja bezlitośnie obnażyła prawdę o naszych relacjach rodzinnych [rozmowa]
Właściciele Twittera potrafią zablokować za przekleństwa, Facebook za drastyczne treści albo nagość na obrazach. Do czasu, gdy amerykański prezydent miał władzę, uchodziło mu na sucho rozprzestrzenianie kłamstw. Wczoraj Youtube też zawiesił jego konto na co najmniej siedem dni. Komunikat był jasny: zawieszamy konto prezydenta za podżeganie do nienawiści. Władze Deutsche Banku zapowiedziały, że kończą z Trumpem współpracę, coraz więcej przedstawicieli biznesu w Stanach odcina się od populistycznego prezydenta. To musi być dla niego szok. W Ameryce wybory od dawna są finansowane przez duży biznes, zwłaszcza prezydenckie. Bez wsparcia potężnych firm, nie sposób tam wygrać. Trump staje się osamotniony i wykluczony. Ponad połowa Amerykanów potępia to, co w ubiegłą środę stało się na Capitolu i nazywa atak dzikiego tłumu policzkiem dla demokracji. Blokowanie Trumpa to dowód, że nawet olbrzymie korporacje, którymi zarządzają wielcy gracze, potrafią zachować się przyzwoicie.
Przykład Ameryki pokazuje też, że konieczność uregulowania informacji publikowanych w mediach społecznościowych to pilna sprawa. I to nie jednego państwa, ale państw. Nic tak nie rozpala polaryzacji społecznej jak wypisywanie czego się chce w mediach społecznościowych. Szczególnie w dobie populistycznych szarlatanów i pandemicznych fake newsów, za co wciąż niewiele grozi. A ofiar przybywa każdego dnia.
