Na 7- czy 10-latkach takie "długowieczne armaty" nie robią wrażenia. Ktoś, kto ma lat kilka czy kilkanaście nie wie, co to "szybko uciekające życie". Wie natomiast, że jak jutro pójdzie do szkolnej stołówki i znowu będzie musiał zjeść zupę bez soli, zostawi na stole nieruszoną porcję. Nauczyciele i dietetycy donoszą, że w niektórych szkołach aż 80 proc. posiłków trafia do kosza.
Przeczytaj także: Szlaban na cukier w sklepikach
Ratunkiem, by dobra i zdrowa żywność nie była marnowana, a rodzice w błoto nie wyrzucali pieniędzy, są "szkolni dilerzy", którzy oferują solniczki i poporcjowany cukier. - U nas uczniowie już w plecakach noszą solniczki - usłyszałam wczoraj od nauczycielki jednego z bydgoskich gimnazjów. Poczet sztandarowy z tej szkoły brał udział w obchodach 76. rocznicy agresji ZSRR na Polskę. Podczas mszy w katedrze jednej z uczennic zrobiło się słabo. Ludzie mówili, że to z powodu "tego zdrowego żywienia, że powinna zjeść coś słodkiego".
Wszkolnych sklepikach uczniowie już nie kupią batonów, słodkich napojów i chipsów. Zakazane ustawą i rozporządzeniem produkty, zniknęły. Ajenci, którzy nie będą przestrzegać przepisów, zapłacą kary (do 5 tys. zł). Po szkołach chodzą kontrolerzy i pilnie lustrują półki, kuchnie i magazyny. Tylko do tornistrów (plecaków) zaglądać nie mogą.
Opłacani z pieniędzy podatników posłowie i senatorowie przyklepali kolejne kuriozalne zmiany, które w walce z otyłością nie pomogą. Przy szkole jest sklep, w którym uczeń - w domu nienauczony, co mu wolno, a co nie - i tak kupi coś na przegryzkę. Zamiast walczyć z uczniami, trzeba się wziąć za producentów "śmieciowego żarcia".
Wideo: Śmieciowe jedzenie zniknie ze szkół. "Przepisy to jedno, ale rodzice muszą dać przykład."
źródło: TVN24/x-news