70 lat temu niemieccy okupanci zburzyli piękny kościół jezuicki na bydgoskim Starym Rynku. Hitlerowskie barbarzyństwo zaowocowało po wojnie wieloma niemądrymi decyzjami. W efekcie na ślicznym rynku (wielkim, jak mało który w Polsce) stanął ogromny monument pasujący doń jak pięść do nosa. Już za demokracji rozgorzała dyskusja, co z nim zrobić i czy powinno się odbudować kościół. Z kolei prezydent Dombrowicz zamierza tam postawić koszmarny szklany drugi ratusz. Jako bydgoszczanin z półwiecznym stażem twierdzę, że zarówno odbudowa kościoła, jak i ratuszowa budowla nie mają prawa stanąć na rynku. Nie tylko dlatego, że brakuje pieniędzy na kaprysy chwały Dombrowicza. Wielkość rynku powinna być jego największym atutem. Rzecz w tym, by ze smakiem i klasą odrestaurować całą starówkę, nawet z Twardowskim.
Po drugie - piękna, lecz straszliwie zaniedbana Wyspa Młyńska i urokliwa "Wenecja Bydgoska" - przylegające do rynku - nie stanowią z nim spójnej całości. Gdyby tak prezydent Bydgoszczy ogłosił konkurs na rewitalizację c a ł o ś c i tego fragmentu miasta - mielibyśmy jeden z najpiękniejszych staromiejskich kompleksów w Polsce. Tym bardziej że bydgoski rynek stanowi centrum wytyczone już w 1346 r. na polecenie króla Kazimierza Wielkiego.
Tymczasem oskarża się bydgoszczan - w tym mnie -o wypełnianie hitlerowskiego testamentu! Paranoja. W opinii niektórych czytelników bywałem już dziennikarzem antybydgoskim, antytoruńskim, kryptokomunistą, "polskojęzycznym" żołnierzem WP, agentem SB, antyklerykałem, gejem i lesbijką. Ale kumplem Hitlera jak dotąd - nie! I to tylko dlatego, że jestem przeciw odbudowie kościoła. Ale cóż, okazuje się, iż sokół może być nielotem. Szczególnie wtedy, gdy brakuje mu nie tylko skrzydeł, także...
Ja wiem, a Państwo się domyślacie.