To prof. Tomasz Nałęcz, historyk, postać politycznie barwna. Przez 20 lat nosił w kieszeni legitymację PZPR, potem należał m.in. do Unii Pracy. Zapewnia niezmiennie, że jest człowiekiem lewicy.
Też chciał być prezydentem (a wcześniej europosłem). Zrezygnował po katastrofie smoleńskiej. W kampanii poparł kandydata PO. Komorowski potrafi się odwdzięczyć. Nałęcz już się o tym przekonał.
Wczoraj za "Faktem" wszystkie serwisy informacyjne powtórzyły sensacyjną wiadomość: prezydentowi będą doradzać b. głowy państwa. Czyli panujący w latach 1995-2005 Aleksander "Wielki" Kwaśniewski i ten, który panu Olkowi nie chciał podać nawet lewej nogi, czyli symbol nad symbolami, sam Lech Wałęsa. Kwaśniewski już się podobno zgodził. I będzie to robił społecznie (piszę to na odpowiedzialność "Faktu"). Odpowiedzi b. lidera "S" na propozycję (?) jeszcze nie poznaliśmy.
W kluczu, według którego Komorowski buduje swoje zaplecze, niektórzy upatrują wielkość prezydenta. Podkreślają, że wizja bezpartyjnego i lojalnego sztabu, którego członkowie potrafią się dogadać z różnymi ideowo środowiskami, stworzy nową jakość. Kancelarii i prezydentury, rzecz jasna.
Oby twórcy tej konstrukcji (czytaj: Kancelarii Prezydenta) nie powtórzyli błędu tych, którzy wznosili biblijną wieżę Babel. Miała być doskonała, miała sięgać nieba. Jednak za zuchwalstwo Bóg ukarał budowniczych. Jak? Tak, że zaczęli mówić różnymi językami.
I się nie dogadali...
Czytaj e-wydanie »