„Całują mnie po tyłku, dobijają się, by zawrzeć umowę" – miał powiedzieć prezydent USA. Dlatego i w te słowa nie wierzę, choć zapewne chętnych do rozmów na temat złagodzenia ceł nie brakuje.
Świat nie może się otrząsnąć po tym co się stało, rządy starają się jakoś sytuację złagodzić.
A to przecież nie koniec. Trump grozi kolejnymi sankcjami i uważa, że nikt nie potrafi negocjować (!) tak jak on.
Giełdy zaświeciły się na czerwono. Dziś (9 kwietnia) podwyższone stawki ceł Donalda Trumpa weszły w życie. Uderzyły w złotego, w polskie firmy eksportujące towary do USA, a nawet w oszczędności emerytalne Polaków. Zatem przeciętny Kowalski też to odczuje.
Współczuję także Amerykanom. Nie takim pokroju Elona Muska, ale zwykłym ludziom, którzy ciężko pracują, by związać koniec z końcem. Dla nich kolejny kryzys gospodarczy może oznaczać wielkie problemy.
A wiele wskazuje na to, że światu grozi powtórka z roku 2008. Wówczas wielu Amerykanów straciło domy, oszczędności, przeniosło się do kamperów, przyczep, vanów. Ich historie opisała dziennikarka Jessica Bruder w książce „Nomadland. W drodze za pracą”. Ciężko pracują m.in. w centrach logistycznych firmy, którą stworzył Jeff Bezos, jeden z najbogatszych ludzi na świecie. Widzieliśmy go obok innych bogaczy na zaprzysiężeniu Trumpa.
Owszem, ci najbogatsi w czasie kryzysów tracą (mają z czego), ale to zwykli ludzie obrywają najbardziej, najdotkliwiej. Tak jak teraz.
Współczuję nam wszystkim, ale wierzę, że i to szaleństwo kiedyś się skończy. Nie mam złudzeń co do efektów rozmów, negocjacji, bo trudno prowadzić je z kimś, kto jest rozchwiany emocjonalnie, nieprzewidywalny i uważa, że świat to on. Wierzę, że wszystko jakoś się gospodarczo poukłada. Bez „całowania kogokolwiek w tyłek."
