Dziewczę podczas jazdy gwałtownie zahamowało i w kuper jej szkoleniowego samochodu najechał inny kierowca.
"Co pani narobiła?!" - wściekł się instruktor niepomny, że to on odpowiada za błąd uczennicy. I powiadomił policję. Dzielni stójkowi, mając przed sobą zdenerwowaną, młodziutką licealistkę przysolili jej 250-złotowy mandat i sześć punktów karnych. Obywatel Staszczyk Marek, szef Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Toruniu tłumaczył później "Pomorskiej" (tekstem godnym Jana Piszczyka z "Zezowatego szczęścia"), że kursantka popełniła kardynalny błąd i została słusznie ukarana!
Inny obywatel Piszczyk, z domu Kociszewski Jerzy - służbowo sekretarz Polskiej Federacji Stowarzyszeń Szkół Kierowców - też nie widzi w tym żadnego idiotyzmu. Natomiast mł. stójkowy Rzyduch, szef toruńskiej drogówki, brawurowo pojechał po bandzie: "o pobłażliwości nie może być mowy". I po chwili dachował mówiąc, że to kursantka spowodowała zagrożenie w ruchu drogowym.
Jest więc jak w dowcipie o rodzinie jadącej samochodem ulicami Torunia. W pewnej chwili na drogę wybiegł mały chłopczyk. Kierowca fantastycznie zareagował i ominął dziecko. Traf chciał, że widział to policjant: - Znakomicie pan prowadzi, komenda nagrodzi pana dwoma tysiącami złotych. A na co pan przeznaczy te pieniądze?
- Wreszcie zrobię sobie prawo jazdy - odpowiada kierowca. Żona próbuje ratować sytuację: - Proszę nie zwracać na niego uwagi, on tak zawsze mówi, gdy jest pijany.
Na to z tylnego siedzenia odzywa się babcia: - A nie mówiłam, że tym kradzionym samochodem daleko nie ujedziemy...
Tu muszę wyjaśnić, że byli to przebrani dla niepoznaki dyrektor Staszczyk, mł. stójkowy Rzyduch i sekretarz Kociszewski.
A za kierownicą siedział toruński instruktor jazdy.