To tworzy chory system wzajemnej niechęci: obywatel nie lubi funkcjonariusza służby publicznej, funkcjonariusz nie cierpi szefa, który każe mu wlepiać mandaty za najdrobniejsze przewinienia, bo budżet musi się zgadzać. A jeszcze lepiej, aby wykazać nadwyżkę - miasto musi mieć wpływy.
Przeczytaj koniecznie: Kiedy cierpienie zabija miłość do służby publicznej. Kulisy pracy strażników miejskich
I teraz policjanci w ramach protestu założyli, że mandatów wystawiać nie będą, jedynie pouczenia. Ma to ukarać system w osobie rozliczanych z budżetu komendantów, drugorzędna sprawa - dać ulgę obywatelowi, który nawet jak po chamsku zaparkuje na miejscu dla inwalidy, uraczony zostanie tylko edukacyjną przemową: tak nie wolno, drogi panie, bo zabiera pan miejsce osobie niepełnosprawnej. Czy chciałby pan być na jej miejscu? A ty, policjancie, strażniku miejski, komendancie? Chciałbyś być na miejscu obywatela, któremu dajesz wycisk nie dlatego, że chcesz jego dobra, ale jego kasy?
Strajk policjantów. 10 lipca zamiast mandatów za mniejsze pr...
Protest policjantów obnaża hipokryzję systemu, jaki rzekomo stworzono ku poprawie jakości życia i bezpieczeństwa nas wszystkich. Mandat powinien być ostatecznością, wystawia się go wówczas, gdy obywatel przegiął maksymalnie. Nie za przejście na migającym zielonym świetle, ale za ewidentne, rażące naruszenie ładu publicznego, za olewanie istoty wspólnoty. Mandatuje się typów, którzy na pouczenie reagują agresją, a nie zwyczajowo każdego.
Takie działania protestujących odbierają szacunek do służby publicznej. I pokazują ważny problem - mamy w kraju źle wynagradzaną służbę dla innych: pielęgniarki, nauczycieli i stróżów prawa, którzy chcą się rozwijać nie przez inspirację, ale desperację. To z kolei antagonizuje społeczeństwo, które oducza się współczuć sobie nawzajem.
Tak szaleli na drogach w regionie. To cud, że ludzie przeżyli! [wideo - Program Stop Agresji Drogowej]