Na gorąco

     Wedle rządowych szacunków jesienią bezrobocie sięgnie 20 procent. Bo do urzędów pracy przyjdą absolwenci szkół. To jest dramat.
     I dlatego minister pracy rozważa możliwość ograniczenia dodatkowego zarabiania przez emerytów i rencistów. To nie jest dobry pomysł. Tylko, że nikt nie ma lepszego.
     Argumentów przeciw jest mnóstwo, więc tylko najważniejsze: dla wielu ludzi na emeryturze czy rencie, szansa dorobienia kilkuset złotych to szansa na lepsze życie, bo to co dostają z ZUS-u tego im nie gwarantuje. Dalej: wielu z nich to świetni fachowcy, wybitni specjaliści w swojej dziedzinie, skarb dla każdej firmy. Tym większy, że odpada konieczność przyuczania do zawodu: oszczędza się czas i pieniądze.
     A za? Przez rok, może dwa nie ma innej realnej szansy na zmniejszenie bezrobocia. Dobrze, jeśli w 2003 uda się zahamować jego wzrost, ale nie ma żadnej pewności, iż tak będzie. Jeśli komuś wydaje się, że nowe miejsca pracy rosną jak grzyby po deszczu, to powinien zająć się zbieraniem grzybów a nie ekonomią. Drugi argument jest brutalny, aż boli: emeryci i renciści mają zagwarantowany stały dochód. Często dalece niewystarczający, ale jednak. Młodzi - żadnego, poza kuroniówką (a przecież niedługo będą ją dostawali) i pomocą z opieki społecznej. Prawda, nie mają doświadczenia, ale jak mają je zdobyć nie pracując?
     Nie można wylewać dziecka z kąpielą. Najniżej uposażeni emeryci i renciści muszą mieć jednak szansę zarobienia dodatkowych pieniędzy, tego nie wolno ich pozbawiać; nie zasłużyli sobie na wegetację. Młodsi od nich o kilkadziesiąt lat też nie, niczym.