Jeszcze niedawno trzeba było odwoływać wspólne spotkanie węgiersko-czesko-polskie, gdyż nasi bracia i bratankowie nie mogli się porozumieć w sprawie dekretów Benesza z 1945 roku. Jeżeli dodamy do tego odwołanie wizyty polskiego prezydenta we Lwowie, to powstawało wrażenie, że w tej części Europy nadal panują upiory z przeszłości.
Narada kandydatów do UE jest czymś zrozumiałym. Wspólne uzgadnianie stanowisk jest w podstawowym interesie wszystkich kandydatów rozmawiających po kolei z jednym zespołem negocjacyjnym. Ustępstwa UE osiągnięte przez jednego z kandydatów mogłyby stać się wtedy sukcesami wszystkich. Niestety, do tej prostej prawdy dojrzewano bardzo długo. Do wczoraj obowiązywała w wielu państwach zasada, że należy dążyć do jak najszybszego wejścia bez stawiania jakichkolwiek warunków. Tymczasem okazało się, że nie jest to zakochany wielbiciel, ale grupa polityków walczących jak lwy o interesy swoich państw. W ostatnim zatem momencie zdecydowano się wspólnie walczyć o to, by nie dopłacać do UE. Polsce to nie groziło, ale kilku innym państwom tak. Polskiej dyplomacji nie udało się doprowadzić do zajęcia wspólnego stanowiska w sprawie wszystkich działów negocjacji z UE. Ustalono jedynie rzecz najważniejszą. Na początek dobre i to.
O ile sukcesem okazało się już zebranie w jednym miejscu przedstawicieli 10 państw, to z wyników ich rozmów cieszyć się można jedynie umiarkowanie.
Na gorąco
Roman Bäker
Narada szefów dyplomacji 10 państw kandydujących do UE jest niewątpliwie polskim sukcesem.