Cały ten mundial - może z małymi przerwami - wyglądał tak, jakby futbol był tylko ciężką pracą. Najbardziej utalentowane jednostki ustępowały niszczącej sile zbiorowego trudu i znoju.
Paradoskalnie dziwnie się to wszystko ułożyło. Najpierw był mecz Senegalu z faworyzowanymi gwiazdami z Francji. Zaczął się od cudownej akcji jednego z tych artystów, którzy zgodnie z planem mieli zdominować ten mundial. Ale Trezeguet strzelił w... słupek i od tego momentu cały porządek tego piłkarskiego świata zaczął się walić. Z wyjątkami jednak. Nie wszystkie gwiazdy spadły, dopóki w grze była Brazylia. Nie wszystkie stare potęgi zostały odesłane w niebyt, dopóki byli tam Niemcy. To dowód, że mundial nagradza zuchwałych (jak Korea i Turcja), ale jednak stara się zachować jakiś porządek.
Mecz o 3. miejsce zachwycił. Nie tylko pięcioma bramkami, ale przede wszystkim atmosferą po ostatnim gwizdku. Turcy i Koreańczycy wiedzieli, że nikt im złego słowa nie powie, jeśli przegrają. Wygrali ci pierwsi, bo są wśród nich lepsi piłkarze. Nie tylko roboty.
Finał zaś był syntezą całego futbolu minionego wieku - konfrontacją dwóch najbardziej utytułowanych, a przy tym jakże innych stylowo reprezentacji, i jednocześnie walką dwóch sił wyznaczających być może kierunek piłki już w tym stuleciu. I ten mecz jednak zaczął się, jak... święto pracy. Jakby deserem turnieju stojącego pod znakiem solidności, zespołowości i siły miała być ciężka golonka po bawarsku. Brazylijczycy czekali z przyrządzeniem swojej pysznej kawy przez ponad godzinę! Ale w końcu ją podali! Jeden człowiek - Ronaldo zwyciężył dobrze zaprogramowaną maszynę. Dobrze, ale widać - nie doskonale. Wielka piłka nie może być tylko przemysłem. Jest sztuką.
I niech tak zostanie.
Na gorąco
Michał Żurowski
A jednak wygrała piłka - genialna w swej prostocie sportowa zabawa wymyślona po to, by cieszyć, czarować, zaskakiwać... Dziękujemy Turcjo, dzięki ci Brazylio!.