"Zamierzam ułatwić społecznościom lokalnym sformułowanie języka, który pozwoli im na komunikowanie się ze światem gospodarki" - obiecał wczoraj Waldemar Dąbrowski. Zaraz potem powiedział, iż - mówiąc o kulturze - trzeba wrócić do platońskich idei: dobra, prawy, piękna, a nie traktować jej w kategoriach pospolitej komercji.
Pewnie spłycę, ale odczytuje to mniej więcej tak: wydarzenie kulturalne, instytucja propagująca kulturę nie musi przynosić zysków, bo nie jest cyrkiem, tylko strawą dla ducha. Co prawda to byt określa świadomość, ale i bytowanie uprzyjemnić sobie można w kinie, w teatrze czy na koncercie. Jeśli stać nas na bilet, oczywiście. W każdym razie - do tego momentu wątpliwości nie mam. Pojawiają się zaraz potem.
Platona, jako filozofa z zamiłowania i zawodu, pieniądze interesowały nieszczególnie. Ministra kultury w państwie niebogatym, a przy tym dryfującym w okolicach kryzysowego dna, powinny - i to bardziej niż cokolwiek innego. Dąbrowski nie ucieka od tematu, skądże. Ogromne nadzieje pokłada w sponsoringu, który winien być masowo uprawiany przez ludzi biznesu. Powodem wydawania przez nich swoich pieniędzy na kulturę miałoby być "obywatelskie zrozumienie konieczności takich działań" - uważa minister.
Przykro mi bardzo, bo chciałbym aby bardzo bogaci bardzo dużo dawali bardzo biednym, ale widzę to czarno. Byłoby może inaczej, gdyby miast o "obywatelskim zrozumieniu" mówić - na przykład - o ulgach podatkowych dla mecenasów kultury, tylko że minister kultury, który by wywalczył takie odpisy winien być raczej biznesmenem-menadżerem.
A jest platończykiem-wizjonerem.
Na gorąco
Jan Raszeja
Pierwsze publiczne wystąpienie nowego ministra kultury nie było może aż tak wyczekiwane jak debiut szefa resortu finansów, ale okazało się też ciekawe.