Jeśli się już jest prezydentem, można tę posadę stracić po prawomocnym wyroku za przestepstwo umyslne. Jeśli jednak wyrok zapadnie przed wyborami, skazany może kandydować na prezydenta. I zostać nim jak najbardziej. A potem, ma się rozumieć, rządzić. To dobra nowina dla Lecha Kaczyńskiego, kandydata na prezydenta stolicy, który wcale nie jest pewny, jak ułoży mu się w apelacjach sprawa pomówienia Aleksandra Gudzowatego. Tak czy siak Kaczyński zostaje w grze. Jeśli się komuś nie podoba, trudno. Skoro wykładnię taką dał wczoraj sekretarz Państwowej Komisji Wyborczej, można tylko skłonić głowę przed majestatem jego urzędu i najwyżej sparafrazować starożytnych: dziwne prawo, ale prawo...
W normalnym państwie (by nie nadużywać określenia - "w dojrzałej demokracji", bo jak długo nasza będzie niedojrzała?) cała ta wykładnia nie miałaby nic do rzeczy. Facet byłby na politycznym aucie. Razem ze swoim bratem.
W tym miejscu, rok temu, broniłem obu Kaczyńskich przed zupełnie koszmarnym filmikiem TVP o aferze FOZZ i histerią z powodu powrotu do Polski jakiegoś wszystko na ten temat wiedzącego wygnańca. To był na bliźniakach faul.
Ale teraz jeden z nich ma wyrok. Drugi - były minister sprawiedliwości - mówi na posiedzeniu Rady Politycznej "Prawa i Sprawiedliwości", że w Polsce na straży kłamstwa stoją już nawet sędziowie. Byłby to akt politycznego samobójstwa? Byłby. W normalnym kraju.
Na gorąco
Michał Żurowski
Jeśli się już jest prezydentem, można tę posadę stracić po prawomocnym wyroku za przestepstwo umyslne. Jeśli jednak wyrok zapadnie przed wyborami, skazany może kandydować na prezydenta. I zostać nim jak najbardziej. A potem, ma się rozumieć, rządzić.