Leszek Miller przed senatorami (w należących do SLD) powiedział, że gdyby nie "Solidarność", to nie doszłoby do Kopenhagi. Inaczej mówiąc, to dzięki wydarzeniom Sierpnia 1980 roku i jego następstwom, możliwe się staje wejście Polski do Zachodniej Europy.
Premier Miller po niesłychanym zwycięstwie dyplomatycznym na szczycie w Kopenhadze nie przyjął pozy triumfatora. Nie okrzyknął się jedynym zwycięzcą, któremu Polacy będą zawdzięczali życie pełne dobrobytu w Unii Europejskiej. Natychmiast po zakończeniu negocjacji zrozumiał, że teraz musi rozpocząć walkę o jak najlepszy pozytywny wynik referendum czerwcowego dotyczącego wejścia Polski do UE. Wie też doskonale, że zwolennicy SLD nie wystarczą, by wygrać to referendum. Tym samym musi zabiegać o poparcie również tych, którzy do tej pory należeli do przeciwnego obozu politycznego. Miller wie, że nie ma ważniejszej sprawy niż wygrane referendum. Tym samym zasypuje on dotychczasowe podziały polityczne i wyciąga rękę do zgody nawet do tych, którzy do tej pory byli przez niego oskarżani o posiadanie najgorszych intencji i popełnianie takichże czynów.
Premier przyjął skuteczną strategię działania. Wejście do UE jest wspólną sprawą znacznej części Polaków i to niezależnie od ich sympatii politycznych oraz biografii. Jednakże ten sposób postępowania doprowadza nieuchronnie do osłabienia więzi spajających do tej pory SLD. Do tych ostatnich należały np. pozytywny stosunek do PRL i niechęć do "Solidarności".
Teraz to wszystko okazuje się nieważne bądź uzyskuje odmienne znaczenie. Dzięki tej strategii Miller niewątpliwie wprowadzi Polskę do UE przechodząc tym samym do historii kraju. Jednocześnie może się przyczynić do rozpadu SLD. Nic nigdy nie jest za darmo.
Na gorąco
Roman Bäcker
Choć uwagę pochłania debata w Sejmie nad wnioskiem o odwołanie Grzegorza Kołodki ze stanowiska ministra finansów, to o wiele ważniejsza rzecz wydarzyła się w Senacie.