Prokurator zdecydował o tym po wielomiesięcznym śledztwie (rzecz cała dotyczy wydarzenia z roku 1999 nagłośnionego swojego czasu przez sztab wyborczy Mariana Krzaklewskiego). Wydawałoby się zatem, że miał dość czasu na zastanowienie się nad sensem swojej decyzji. Tymczasem uzasadnienie tej decyzji jest dość mętne. Podobno czyn ten nie miał charakteru publicznego i został wykonany nieumyślnie. Warto przypomnieć, że odbywało się to na lotnisku, w obecności kamer, a z daleka czekał tłum mieszkańców. Czyżby pan prokurator z Ostrzeszowa nie wiedział co to jest publiczne? Czyżby minister i wieloletni działacz SLD nie wiedział, że parodiuje papieża? Mogłoby tak się wydawać tylko w razie chwilowej niepoczytalności, która tylko w Polsce nazywa się pomrocznością jasną. Do tej pory zwalniało to jednak z odpowiedzialności prawnej tylko synów Lecha Wałęsy. Czyżby teraz ta przypadłość dotyczyła też działaczy SLD?
Od ministrów wypada więcej wymagać niż od najgorszych satyryków. Od prokuratorów warto wymagać, by byli oni bardziej niezawiśli od rządzących niż do tej pory. Jednakże może to być możliwe dopiero po uniezależnieniu prokuratury od ministra sprawiedliwości, a dokładniej: od rządzących polityków. Gesty Siwca należą do niezbyt mądrych wybryków i tym samym powinien on już dawno ponieść odpowiedzialność raczej polityczną niż prawną. Teraz zaś cała sprawa źle świadczy nie tylko o Siwcu, ale i o wielu organach.
Na gorąco
Roman Bäcker
Prokuratura w Ostrzeszowie umorzyła śledztwo przeciwko Markowi Siwcowi - ministrowi z kancelarii prezydenta. Wg prokuratora, Siwiec całując ziemię oraz czyniąc znak krzyża (po wyjściu z helikoptera) nie dopuścił się żadnego czynu zabronionego. Minister jest zatem niewinny jak łza niemowlęcia.