Nie jest to takie proste. Gdyby w klubie SLD istniało powszechnie podzielane przekonanie, iż nie wolno oszukiwać, to nikt by nawet nie odważył się dotknąć nie należącej do niego karty do głosowania. Tymczasem posłowie SLD nie tylko zagłosowali, ale w dodatku żaden z najbliżej siedzących kolegów klubowych raczył nie zauważyć, że coś było nie tak. Najważniejsza była wygrana z opozycją i to szczególnie wtedy, gdy do końca nie wiadomo było, kto jest liczniejszy. Zwycięstwo okazało się ważniejsze od uczciwości.
Jednakże sytuacja zmieniła się po ujawnieniu skandalu. Fałszowanie wyników głosowania (gdyby pozostało bez reakcji) musiałoby spowodować i tak dramatycznie niskie zmniejszenie poparcia dla SLD. Taki skandal (i to przy dalekiej do zakończenia aferze Rywina) mógłby spowodować odebranie resztek nadziei społecznych na choćby minimalną uczciwość SLD. Szybkie i zdecydowane potępienie bezpośrednich sprawców oraz powtórka głosowania pozwalają na pokazanie uczciwej twarzy władz SLD. Leszek Miller oraz Marek Borowski przy tym niczym nie ryzykowali. Wiadomo bowiem było (a powtórne głosowanie to potwierdziło), że opozycja nie ma bezwzględnej większości głosów w Sejmie, a tym samym nie ma ona szans na odwołanie jakiegokolwiek ministra.
Nareszcie nauczono się, że tolerowanie nieuczciwości jest bardzo szkodliwe. Opinia publiczna w Polsce zaczyna wreszcie coś znaczyć. Gdyby jeszcze jej głos był wysłuchiwany częściej i to nie tylko wobec posłów z trzeciego lub drugiego szeregu ...
Na gorąco
Roman Bäcker
Reakcja szefów SLD na głosowanie za kolegów jest wzorowa. Winnych wyrzucono z klubu, powiadomiono prokuraturę, a głosowanie w sprawie odwołania Marka Pola ze stanowiska ministra powtórzono. Czyżby SLD było uczciwe?