No to jest nadzieja, że wrócimy do przeszłości...
W roku 1990 na spotkanie z Lechem Wałęsą w Gdańsku pędziłem samochodem marki trabant (ile mu fabryka dała) 1 godz. 55 min. Kiedy po latach jechałem na spotkanie prezydenta Wałęsy z jego kolegami - elektrykami w Stoczni Gdańskiej, zabrało mi to już 2 godz. 15 min., choć jechałem znacznie szybszym od trabanta citroenem BX. Dziś rzadko mi się zdarza, bym do syna mieszkającego w Trójmieście skodą fabią jechał krócej niż trzy godziny. A bywa - w weekendy - że i cztery godziny. I to wcale nie z tej przyczyny, że posunąłem się w latach. Po prostu drogi są te same, tylko samochodów pewnie z dziesięć razy więcej i szybciej jechać się nie da.
Co prawda w grudniu zeszłego roku światełkiem w tunelu stało się na tej trasie (kiedyś przez Pszczółki) oddanie do użytku kawałeczka autostrady pod Gdańskiem (rozpędzisz się, i już Swarożyn!), to i tak czas przejazdu z Bydgoszczy do Trójmiasta niewiele się skrócił.
Ale od wczoraj żyję nadzieją , że chociaż jako kierowca wrócę do przeszłości! Że za kilka lat będzie normalnie, po europejsku - pokonanie trasy do Gdańska zabierze mi znowu niespełna 2 godziny. Takie jest przesłanie łopaty, którą wczoraj minister Cezary Grabarczyk wbił w ziemię w Nowych Marzach. Dotknie to również mieszkańców Torunia, bo autostrada przecież do Torunia wiedzie. Ale żyję nadzieją, że nikt Polsce nie odbierze Euro 2012, więc i drogi ekspresowe przed rokiem 2012 powstać muszą. Od Nowych Marz do Poznania i Wrocławia, Bydgoszczy nie omijając. To zapewnia min. Grabarczyk.
Ekspresówka przecież też szybka. I za darmo. Bo obawiam się, że kiedy już na nasz piękny kraj nałoży się szachownica autostrad, to może być jak na A-2 w Poznaniu - skromniejsze auta oraz TIR-y i tak walą przez miasto. Bo taniej.