Premier Donald Tusk powiedział 1 września to, co powinien: Rosjanie wolności nam nie przynieśli, ale składamy hołd 600 tysiącom żołnierzy Armii Czerwonej poległych w Polsce. I dodał - jak to on - że najważniejsza jest miłość.
Prezydent Lech Kaczyński powiedział to, na co długo czekałem: przepraszamy Czechów i Słowaków za aneksję Zaolzia. I przyrównał, bez sensu, rozbiór Czechosłowacji do ubiegłorocznej wojny rosyjsko-gruzińskiej. Piszę "bez sensu", ponieważ to porównanie jest absurdem. Tę wojnę rozpoczął bowiem, świadczą o tym fakty, Micheil Saakaszwili.
Premier Władimir Putin powiedział również to, na co czekałem lata: Rosja potępia pakt Ribbentrop-Mołotow i zbrodnię katyńską. I dodał - jakby łaskawie - że ZSRR popełniał błędy.
Wtorkowe przemówienia utwierdziły mnie więc w przekonaniu, że choć historia jest jedna, jej interpretacja będzie zawsze zależna od narodowego punktu widzenia.
Zawsze.