Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potrzebujemy wyjść z przekonań, które towarzyszą nam od lat, że jesteśmy ciągle „niedojrzali” i „zapóźnieni”. Już jesteśmy dorośli

Karina Obara
Karina Obara
Marcin Ilski - sceptyczny trener i właściciel firmy szkoleniowej.Edukuje z zakresu myślenia systemowego i krytycznego, ramowaniajęzykowego w ujęciu Georga Lakoffa oraz z dynamiki i rozwiązywaniakonfliktów. Prowadzi warsztaty i szkolenia od 22 lat. W 2020 rokuukaże się jego książka "Życzliwy Sceptycyzm. Poradnik użytkownika". Prowadzi stronę na Facebooku Sceptyczni Trenerzy
Marcin Ilski - sceptyczny trener i właściciel firmy szkoleniowej.Edukuje z zakresu myślenia systemowego i krytycznego, ramowaniajęzykowego w ujęciu Georga Lakoffa oraz z dynamiki i rozwiązywaniakonfliktów. Prowadzi warsztaty i szkolenia od 22 lat. W 2020 rokuukaże się jego książka "Życzliwy Sceptycyzm. Poradnik użytkownika". Prowadzi stronę na Facebooku Sceptyczni Trenerzy Agnieszka Radziwiłowicz
Rozmowa z Marcinem Ilskim, sceptycznym trenerem, o tym, jak sobie radzić z dysonansem poznawczym, nie powierzać swojego życia magicznemu myśleniu, a także widzieć więcej i słyszeć wyraźniej.

- Kim jest smutny trener rozwoju osobistego?
Teraz już Sceptyczny (śmiech). Od ponad 20 lat zajmuję się pracą z ludźmi. Koncepcja bycia Smutnym Trenerem Rozwoju Osobistego pojawiła się w 2015 r., gdy zastanawiałem się, jak dalej ma wyglądać moja edukacyjna praca. Nie czułem sensu i celu powtarzania pewnych truizmów i zaklęć magicznego myślenia, zresztą nigdy tego w swojej pracy nie czułem. Miałem wrażenie, że mam do wyboru albo odejście do czegoś innego, albo próbę robienia warsztatów w taki sposób, który jest mi najbliższy. Bez zbędnego show, w oparciu o myślenie systemowe i krytyczne, z pokorą wobec tego, jak skomplikowane potrafią być ludzkie wybory i jak bardzo potrafią rządzić naszym postępowaniem automatyzmy i stereotypy. Wiele osób odbierało początkowo tę działalność jako rodzaj żartu, tzw. beki, a ja naprawdę czułem i czuję smutek z powodu tego, że to olbrzymie zaangażowanie w edukację pozaformalną, które widoczne jest szczególnie u kobiet, zostało w dużej mierze wykorzystane do powtarzania sztampowych haseł i tresowania ludzi do bycia wydajnymi pracownikami i np. rodzicami, a nie choćby, cokolwiek to dla kogoś znaczy, dobrymi ludźmi.

- Jak to się stało, że stracił pan wiarę w rozwój osobisty?
Użycie słowa „wiara” jest tu wyjątkowo trafne, gdyż rozwój osobisty przejął, w dużej mierze nieświadomie, wiele religijnych sposobów opisywania rzeczywistości i miejsca w niej człowieka. Zaczął sugerować, że jesteśmy absolutnymi panami i paniami swojego życia i losu, że wszystko zależy od naszych wyborów i za wszystko ponosimy w związku z tym odpowiedzialność. Jest to więc specyficzna narracja religijna, bo bóstwem, z wszelkimi tego konsekwencjami, mamy stać się my sami. Może więc niekoniecznie straciłem wiarę, co zobaczyłem ten wymiar rozwoju osobistego, który wcześniej tylko czasem przeczuwałem. Ten sposób opisywania świata i relacji międzyludzkich, który pewne rzeczy nadmiernie uprasza, a inny zwyczajnie pomija. I ten wymiar religijny jest raczej długoterminowo szkodliwy, bo religia zarówno może porządkować nam świat i dawać nadzieję, jak i zatapiać nas w fałszywych obietnicach przyszłej rajskiej nagrody dla wystarczająco cierpliwych i posłusznych „Właściwej Drodze”. Uważam, że tego rodzaju podejście nie jest bliskie procesowi prawdziwej edukacji.

- Dlaczego?
Bo on polega raczej na spotykaniu się i mierzeniu z dysonansami poznawczymi, przez co czasem mamy możliwość rozszerzenia swojej wiedzy i rozumienia więcej.

- Ale nadal pan szkoli, tylko już inaczej?
Tak, wciąż mi się to jeszcze nie znudziło. Zresztą uważam, że jedną z najgorszych rzeczy, jaka mogłaby się obecnie stać, to porzucenie przez ludzi, w wyniku rozczarowania rynkiem rozwoju osobistego, pomysłu, by edukować się z własnej woli i niezależnie od wieku. To nie jest wybór „albo-albo”, a raczej „skoro nie tak, to może jednak inaczej”.

- Jak się szkoli w podzielonej Polsce?
Na sali szkoleniowej nie odczuwam silnej polaryzacji. Ludzie są zazwyczaj nauczeni, że w przestrzeni warsztatowej unika się sporów i zbyt jednoznacznych deklaracji. Zresztą trenerom i trenerkom też wkładano do głów, że poruszanie tzw. kontrowersyjnych tematów jest nieprofesjonalne i niebezpieczne. Na otwarte warsztaty rozwojowe trafiają też zazwyczaj albo studenci, albo osoby z szeroko pojętej klasy średniej. Ci pierwsi, bo mają nadzieję, że zdobędą na nich jakieś kompetencje przydatne na rynku pracy, ci drudzy zaś, bo nieustanny rozwój jest wpisany w mitologię klasy średniej. Podziały wychodzą wtedy, gdy zaczynamy rozmawiać o polityce, o tym, czym jest wolność, jaką rolę ma do odegrania religia i co symptomatyczne, jak powinien wyglądać idealny rodzic. To, że na warsztaty nie trafiają osoby rzeczywiście skrajnie postrzegające otaczającą nas rzeczywistość, których liczną reprezentację spotykamy choćby na forach internetowych, tworzy trochę fałszywy obraz.

- Czy to oznacza, że po wyjściu z warsztatów można mieć wrażenie, że ludzie jednak jakoś się ze sobą dogadują?
Tak, można mieć takie złudzenie. I że problem podzielenia Polaków jest rozdmuchany, a może nawet nie istnieje. Natomiast, gdy dochodzimy do trudniejszych tematów, takich jak fake news, rasizm, nietolerancja, mizoginia itp. czuć, że wiele osób jest wobec takich zjawisk bezradna. Coraz rzadziej wierzą w to, że z tym coś naprawdę da się zrobić. To jest obszar największej naszej troski i pracy. By przywrócić ludziom możliwość wyobrażania sobie jakiejkolwiek przyszłości z nadzieją, że może być ona lepsza niż to, czego doświadczają obecnie.

Czytaj także:
Nie wierz we wszystko, co wciskają ci spece od duszy

- Po raz kolejny wygrała w Polsce partia, która nawołuje do chronienia wartości chrześcijańskich, świętości rodziny, nie chce zmian. Skąd w Polakach tak silny powrót do tradycji?
Nie ma w tym wbrew pozorom zbyt wiele zaskoczenia. Po pierwsze nie udała się modernizacja, która polegała na tym, że każdy dostawał swój los we własne ręce i coś z tym miał zrobić. To nie mogło się udać, bo aby choć w ograniczonym zakresie „zarządzać” swoim życiem, trzeba być tego nauczonym i wyposażonym w odpowiednie narzędzia. Powrót do tego, co było jest reakcją na poziomie automatycznym dla osób, które nie odnalazły się w tzw. nowej rzeczywistości i nie zostały jej beneficjentami.

- W jaki sposób to działa?
Jeśli odczuwasz nieustanny stres i presję, to jedną z reakcji obronnych jest chęć powrotu do czasów, kiedy czegoś takiego nie odczuwałeś, gdzie sprawy wydawały ci się prostsze i bardziej poukładane, gdzie ktoś sprawował nad tym kontrolę i w jakimś sensie opiekował się tobą. Te wspomnienia bywają złudne, tak działa nasz mózg, ale są niesamowicie kuszące i przynoszą na jakiś czas poczucie ulgi. Jeśli chcesz, by ludzie zostawili swoją przeszłość i nie postrzegali jej jako jedynego rozwiązania, to musisz wykonać wysiłek, by pokazać im, że w przyszłości czeka ich coś lepszego, fajniejszego i że znasz narzędzia, których obsługi ich nauczysz, dzięki którym sobie z tym wszystkim poradzą. Inaczej ci, którzy nie mają wcześniej nabytych kompetencji, przy najbliżej nadarzającej się okazji, wrócą z krainy nieustannych dysonansów poznawczych do doliny przeszłego spokoju za wszelką cenę.

- Mamy problem z krytycznym myśleniem?
Tak. Myślenie krytyczne nie jest umiejętnością, którą poznajemy np. w szkole podstawowej, a i na kolejnych etapach edukacji niezbyt często się pojawia. Nie ma się więc co dziwić, że go nie używamy, albo myślimy, że np. krytykowanie jest myśleniem krytycznym. Ten rodzaj aktywności naszego mózgu ma specyficzne wymagania.

- Jakie?
Po pierwsze bywa czasochłonny, a co ważniejsze - pochłania bardzo dużo energii, zużywa glukozę obecną w naszym organizmie. Nie jest więc to, że tak powiem, opcja „pierwszego wyboru”, którą automatycznie podejmujemy w swoim codziennym życiu. Myślenie krytyczne wymaga treningu i ostrożności w używaniu.

- Co to znaczy?
Że nie należy używać go zbyt często. Zdaję sobie sprawę, jak to może brzmieć, ale równie niebezpieczne jak brak myślenia krytycznego, jest używanie go do nieustannej analizy tego, co się dzieje z nami i otaczającym nas światem. Uczę ludzi, że myślenie krytyczne jest na tyle cenne, że należy używać go tylko w bardzo określonych przypadkach, takich jak: ocena siebie i innych ludzi, podejmowanie decyzji w sprawach ważnych dla naszego życia, jak zmiana pracy, związki, wybory, w tym również wybory parlamentarne, rozwiązywanie sporów i konfliktów i dyskutowanie z innymi na tematy, na które mamy odmienne niż oni zdanie. W sprawach błahych i nie aż tak istotnych dla całokształtu naszego życia większość „roboty” jest dość dobrze wykonywana przez myślenie automatyczne i wyrobione nawyki, które ciągłej refleksji na szczęście nie wymagają.

- Wielu w związku z tym, co się dzieje w kraju zapowiada emigrację wewnętrzną. Ale czy nie jest tak, że im bardziej w głąb, tym mniej się widzi dokoła?
Oczywiście, jeśli zaglądasz coraz bardziej w siebie, to trudno jest to połączyć z uważnym rozglądaniem się wokół. To znów mechanizm obronny, na który nie ma sensu się obrażać czy wkurzać. Mam jednak wrażenie, że tego rodzaju deklaracje, to raczej „modna” forma informowania otoczenia, że nie zgadzamy się z wyborami większości oraz kalka deklaracji, które były popularne w pewnych kręgach w czasach komunizmu. Nie mówię tego z przekąsem lub ironią, tak to po prostu widzę. Natomiast próba wprowadzenia czegoś takiego w praktykę, szczególnie jako pomysł na przetrwanie najbliższych 4 lat, wydaje mi się szkodliwa i przede wszystkim nieskuteczna.

- Dlaczego nieskuteczna?
Można jak najbardziej znaleźć sobie obszary i ludzi, którzy zapewnią nam niezbędną porcję bezpieczeństwa poznawczego i staną się formą azylu, ale brak reakcji na to, co nas boli nie spowoduje, że pewne sprawy zmienią się same z siebie, jakby chciały nas przeprosić, że nie posłuchały naszego punktu widzenia. Hibernacja nie działa. Odcina nas nie tylko od bólu i lęku, ale pozbawia też szansy na dostrzeżenie światełek w tunelach rzeczywistości, na przyglądanie się, jak inni radzą sobie w podobnej sytuacji i czy czegoś możemy się od nich nauczyć. Może lepiej zanurkować w głąb, tak dla higieny i odpoczynku, raz w tygodniu, albo urządzić sobie, jeśli możemy, cały taki miesiąc lub tydzień, by zebrać siły, wylizać rany, ale im dłużej zostajemy w tym stanie, wzrasta potencjalnie możliwość, że kokon, który wokół siebie wytworzymy, zacznie nas dusić, a nie leczyć.

- Czym to może grozić?
Porzuceniem jednego z najważniejszych elementów świadomego życia, czyli nadziei na zmianę sytuacji. Drugim elementem jest umiejętność krytycznego myślenia, ale bez nadziei niewiele ona nam da. Poza tym, w tej deklaracji często obecne jest rozczarowanie ludźmi. To się zdarza. I bywa bardzo nieprzyjemne. Mam tu swoją zasadę: rozczarowania to przeterminowany nadmierny optymizm. Prędzej czy później w prawie każdej relacji grożą nam rozczarowania, dlatego lepiej patrzeć na to, jako na wiedzę o ludziach, o której nie mieliśmy do tej pory pojęcia. A że ludzie nie robią tego, co byśmy chcieli? No nie chcą, my też często tak postępujemy. Lepszym rozwiązaniem wydaje się być zastanawianie się w takich przypadkach, jak lepiej przekonać ludzi do swoich pomysłów, lub jak dalej żyć obok nich ze świadomością, że jednak mają inną wizję świata. Tu bardzo może nam pomóc myślenie krytyczne i jego narzędzia.

- Już w latach 90. wpoiło się nam, że możemy wszystko, pod warunkiem, że zmienimy swój sposób myślenia. Będziemy pozytywni, wytrwali, przejmiemy odpowiedzialność za własne życie i nasze wybory. Z czym się zderzyliśmy?
Głównie z tym, że samo zmienienie sposobu myślenia nie wystarczy, by zmieniła się rzeczywistość. To zazwyczaj dobry początek, jeśli ktoś umie nam wytłumaczyć, jak to robić. Ale w naszych realiach odbywało się to raczej na zasadzie zaklinania tego, co jest i okopywania się w okopach Św. Trójcy pozytywnego myślenia. Za zmianą sposobu myślenia musi iść zmiana sposobu działania i jeszcze przekonanie innych, że warto z nami w tej przemianie uczestniczyć. Nie da się też tego robić zakazując ludziom czy sobie wątpliwości, obaw czy krytycznego spojrzenia. Ludzie dostrzegali, że to tak nie działa, że mityczny równy start nie istnieje, że wielu angażuje wszystkie swoje siły i nic z tego nie wychodzi, że jedni wynoszą pewne kompetencje np. z domu, a inni, bez własnej winy, ich tam nie dostali i muszą je dopiero zdobyć, że nie da się być w pełni panem swojego losu, bo nie żyjemy na pustyni. Zaczęli więc zadawać pytania, a w zamian często słyszeli tylko, że trzeba więcej pracować i mocniej wierzyć.

- Bo na tym miał polegać rozwój osobisty?
To nie jest żaden rozwój osobisty, tylko warunkowanie, czyli innymi słowy: tresura. Jeśli masz pomysł na lepszy świat, to musisz nauczyć się o nim otwarcie rozmawiać i uwzględniać w nim uwagi innych, bo oni też są częścią tego świata i bez nich ci się nie uda.

- W dotychczasowym „rozwoju osobistym” towarzyszyła nam męka ciągłego porównywania się z innymi.
A to już męka zaprzyjaźniona z nami od lat. Zaczyna się w szkole i tak to już leci sobie później, często kompletnie bezrefleksyjnie. Warto się przyglądać innym, czerpać z nich inspirację, ale jeśli ktoś staje się dla nas niedoścignionym wzorem do naśladowania, to mamy niemal gwarancję frustracji i niepowodzenia oraz obsesji bycia „nie dość” dobrym. Potem rządzący, bez pomysłu, co z tym dalej zrobić, zaczęli nam stawiać, jako społeczeństwu, innych jako wzór bycia prawdziwym Europejczykiem czy nawet człowiekiem. To musiało się prędzej czy później skończyć oporem, bo nikt nie chce się czuć nieustannie gorszy. Ten mechanizm został wykorzystany przez polityków, którzy zaczęli nam z kolei wmawiać, że jesteśmy najlepsi i wyjątkowi, że nie musimy się porównywać z innymi, a jeśli nawet, to zawsze to porównanie będzie tym razem na naszą korzyść. To dwa końce tego samego kija, który zbyt często służy do samoobijania się.

- Wszystko to miało służyć osiągnięci sukcesu. A gdy ktoś nie osiąga sukcesu, to kim się staje?
Zależy jaką przyjmiemy definicję sukcesu i wyznaczniki, które miałyby określać, że już go osiągnęliśmy. To jest bardzo trudne do zrobienia, o ile w ogóle możliwe. Nie znam takiego uniwersalnego narzędzia do mierzenia tego rodzaju „stanów”. Zresztą osiąganie sukcesu miało być nieustanną drogą, a nie celem. Bycie „człowiekiem sukcesu” w jednej dziedzinie miało przed nami otwierać nowe „wyzwania”, którym mieliśmy sprostać. Najgorszym nieszczęściem miało być zadowolenie ze stanu, w którym aktualnie jesteśmy i poczucie, że na ten moment więcej nam nie potrzeba. Stąd powodzenie dość durnych, jak się je przeanalizuje, powiedzeń motywacyjnych typu „Kto nie idzie do przodu, ten się cofa”. Po pierwsze istnieje kilka innych możliwości robienia czegoś, czasem bardziej sensownego, niż parcie naprzód, po drugie to nie była motywacja, tylko dość ordynarny szantaż, wygłaszany z perspektywy właściciela chomika, któremu podoba się, jak zwierzak kręci się w tym kołowrotku do biegania. Mimo że chomik ma już tego zwyczajnie dosyć, właściciel wsadza go dalej na karuzelę i nie pozwala mu z niej schodzić, aż biedny chomik zejdzie. Ale cóż, przecież wtedy można sobie kupić nowego chomika, prawda?

- Uwierzyliśmy też w samosterowność. Czy w tym było coś złego?
Nic. Jeśli tylko tę wiarę przemienimy w wiedzę na temat tego, w których obszarach rzeczywiście możemy wieloma rzeczami samodzielnie sterować, a które wymagają pomocy innych lub są poza naszym zasięgiem. Poczucie wewnątrzsterowności jest doskonałym narzędziem emancypacyjnym, o ile rzeczywiście mam wiedzę, siłę i umiejętności, by tę samosterowność potwierdzać w praktyce. Ale świadomość jednej sprawy jest tu jednak niebywale istotna: nie ma takiej możliwości, byśmy mieli wpływ na wszystko i na wszystkich. I to, wbrew pozorom, jest raczej dobra, a nie zła wiadomość.

Bycie wszechmocnym bogiem lub boginią to tylko egoistyczna fantazja, która zbyt często kończy się realną przemocą.

- Samorozwój, samorealizacja, satysfakcja z siebie samego – te hasła miały obudzić wielu do działania po 1989 r. I tak się stało. A teraz?
Z pewnością wielu obudziły do działania, ale wielu zwyczajnie sparaliżowały. Szczególnie „samorozwój” i „samorealizacja”, które okazały się nie czymś, co wypływa z nas, a raczej jest narzucane z zewnątrz. Musimy chyba nauczyć się, że tego rozwoju i realizacji nie uda nam się osiągnąć bez brania pod uwagę innych, ich potrzeb i punktów widzenia, że są oni, jak to pisał Levinas, pewną granicą mojej wolnej woli działania i zmieniania. Warto by było też pozwolić skorzystać z tych narzędzi rozwoju i realizacji tym, dla których były one trudniej dostępne. Warto pokazywać, że nie są to tylko zabawki dla zdeterminowanej klasy średniej lub osób, które nie mają innego wyjścia, że mogą one autentycznie zmienić ich życie na lepsze, że stwarzają szansę, z której warto skorzystać. To nie może się odbywać z pozycji dobrych panów i pań niosących kaganek oświaty biednym i głupim. Musimy siebie nawzajem nauczyć, jak krytycznie przyglądać się proponowanym rozwiązaniom, jak włączać do dyskusji tych, którzy byli z niej wykluczani i jak nie wpaść w pułapkę bycia zbawicielem i mesjaszem Dobrej Nowiny. Ludzie są skorzy słuchać i korzystać, jeśli nie czują się gorsi, wiedzą, że jesteśmy dla nich partnerami i że weźmiemy pod uwagę ich punkt widzenia oraz, że nie zostawimy ich samym sobie, gdy będą tych nowych umiejętności się uczyli.

- Teraz wielu odnosi wrażenie, że Polacy są frustratami, którzy uwierzyli w romantyczną narrację o Polsce, gdzie jednostki są w stanie poprzez własne sprawstwo skutecznie rywalizować na rynku.
To nie jest do końca romantyczna narracja, chyba że patrzymy na to szerzej, nie tylko z perspektywy bardzo specyficznej polskiej odmiany romantyzmu. Ta narracja jest bliższa amerykańskiemu mitowi „self-made mena”. Pojawiała się ona na szkoleniach z tzw. rozwoju osobistego i w przekazach ze strony rządzących krajem po 1989 roku. Jest on nie do zrealizowania, ale na jakiś czas potrafi wytworzyć w ludziach przekonanie, że ciężką pracą i osobistym uporem osiągną sukces finansowy, który mylnie bywa uznawany za ostateczny sukces życiowy. Później może się więc pojawić frustracja, ale to nie czyni z nas frustratów na całe życie. No chyba że uwierzymy tym, którzy twierdzą, że innej drogi do zadowolenia z życia nie ma i nie będzie. To, że uwierzyliśmy w tą narrację nie świadczy o nas jakoś źle. Wtedy było to coś nowego, świeżego, dającego nadzieję, nawet na emancypację. Zresztą, część osób dzięki temu coś w swoim życiu zrobiła i przekroczyła jakieś bariery, na których przejście nie miała wcześniej ani sił, ani pomysłu. Nic nam nie da postrzeganie siebie jako frustratów. Niezadowolenie z tego, co się stało, to jedna sprawa i dobrze, że się pojawiło, ważne byśmy w nim nie ugrzęźli, tylko zaczęli i zaczęły wspólnie szukać innych rozwiązań i modeli urządzania państwa.

- A może to wszystko postraumatyczne zachowanie? Nie chcemy widzieć, jak jest, bo to zbyt bolesne?
Pewnie, że nie chcemy wiedzieć i widzieć pewnych szczególnie trudnych lub bolesnych dla nas rzeczy. Zapominanie czy też ignorowanie jest związane z wysiłkiem, to nie jest nic-nie-robienie. Żeby analizować trudne doświadczenia i wyciągać z nich wnioski trzeba mieć poczucie bezpieczeństwa, odpowiedni dystans do analizowanych spraw i narzędzia, dzięki którym można ruszyć w życie dalej. Tego rodzaju działania powinny być prowadzone pod opieką osób, które mają wystarczającą wiedzę i autorytet, by ludzie chcieli ich słuchać. Nie ma co liczyć na to, że ludzie sami z siebie rozprawią się z lękami i złymi doświadczeniami. Analizy i deklaracje w stylu „jak mogliśmy być tak głupi?” muszą się w pewnym momencie skończyć, bo co to za pytanie, na które nie chcemy znaleźć odpowiedzi. Ta odpowiedź ma nie wpędzać nas w poczucie winy, tylko raczej otwierać różne możliwości, byśmy następnym razem zadziałali mądrzej.

- Ale jak to zrobić, żeby działać mądrzej? Mieć poczucie, że żyjemy w kraju, w którym podziały nie niszczą wspólnoty, nie zohydzają działania, nie doprowadzają nas do wycofania się z życia?
To może być własna refleksyjna praca, świadome edukowanie innych, w tym szczególnie dzieci i młodzieży poprzez pokazywanie im, że istnieją metody, dzięki którym można lepiej zrozumieć mechanizmy działania świata i dzięki temu czynić go lepszym, przyjaźniejszym i bezpieczniejszym. Warto też rozpowszechniać wiedzę, że za wieloma konfliktami i trudnymi sprawami nie stoi żadne czyste Zło Ludzkiej Natury, tylko liczne i nieświadome mechanizmy obronne, które uruchamiamy z automatu, gdy mamy do czynienia z jakimiś silnymi dysonansami poznawczymi. I że te mechanizmy nie zawsze da się usunąć, a nawet często lepiej tego nie robić, natomiast można poddawać je analizie i za pomocą treningu ograniczać ich negatywne działanie.

- A za cztery lata? W jaki miejscu nas pan widzi?
Na to pytanie mogę uczciwie odpowiedzieć tylko w jeden sposób: Wciąż nie wiem, a jak nam ktoś mówi, że już wie na pewno, to mu się tylko wydaje. Potrzebujemy wyjść z przekonań, które towarzyszą nam od lat, że jesteśmy ciągle „niedojrzali” i „zapóźnieni”, no i wciąż musimy jakoby kogoś „gonić”. Jesteśmy dorośli. A dorosłość oznacza m.in. to, że zdajemy sobie sprawę z tego, że wciąż możemy dokonywać bardziej świadomych wyborów, lepiej rozumieć otaczający nas świat i ludzi.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska