To prawdziwy fenomen w Europie. Chyba w żadnym innym kraju zainteresowanie reprezentacją piłki nożnej nie jest tak odwrotnie proporcjonalne do sukcesów, nigdzie indziej nie kontrastuje tak bardzo z szarą, piłkarską rzeczywistością. O kolejnych rozczarowaniach zapominamy w kilka dni i już tęsknimy za kolejnymi meczami z czołowymi drużynami. Ba, siadamy na trybunach i przed telewizorami w świętym przeświadczeniu, że to jest właśnie ten zwycięski dzień i zła passa się odwróci.
Nie chcemy pamiętać, że z ostatnich dziesięciu meczów o punkty polscy piłkarze wygrali tylko trzy, że największa gwiazda kadry błyszczy w klubach, ale w zespole narodowym trafia głównie z rzutów karnych, że ostatni sukces w eliminacjach odnieśliśmy siedem lat temu, kwalifikując się na Euro do Austrii i Szwajcarii.
I chyba dobrze, bo sport, a zwłaszcza piłka, powinna przede wszystkim bawić. To dobrze, że Polacy wierzą w sukces, mimo że sportowych argumentów wielkich nie mamy, a liga imponuje głównie wysokością kontraktów dla gwiazdek, które na międzynarodowy poziom nigdy się nie wdrapią.
W niedzielę smutna historia ostatnich lat nie będzie miała znaczenia, a miliony Polaków obejrzą z zapartym tchem pierwszy mecz eliminacji. Zaczynamy na wyjeździe z Gibraltarem, który zadebiutuje w europejskich rozgrywkach, ale potem mamy przecież Niemców, których nigdy nie pokonaliśmy, Szkotów, z którymi ostatnio przegraliśmy towarzyską potyczkę w Warszawie (w tle są jeszcze porachunki z Celtikiem), a do tego jeszcze nieobliczalne Irlandię i Gruzję.
Będzie awans? Piłkarze nie są w stanie tego zagwarantować. Kibice natomiast zagwarantują bezwarunkowe poparcie i wiarę, która będzie płynęła z wypełnionych trybun na każdym meczu w Polsce. Oby trener Adam Nawałka i jego podopieczni wreszcie na nią zasłużyli.
Czytaj e-wydanie »