Że powinniśmy zapomnieć „o wchodzeniu z marszu”, bo tak dobrze to nawet w Wielkiej Brytanii nie ma. Przekonuje, że wszystkiemu winien brak pieniędzy i lekarzy.
Jestem w stanie zrozumieć, że medyków ze specjalnością „lekarz medycyny rodzinnej” jest za mało, stąd problemy kadrowe. Oburza mnie natomiast hipokryzja szefów niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej, którzy zachęcają nieświadomych pułapki pacjentów, by się do ich poradni zapisywali (stosowne plakaty wiszą w poczekalniach). Kalkulacja jest prosta: za każdego pacjenta wpisanego na tzw. pozytywną listę poradnia dostaje stawkę kapitacyjną (od tego roku wynosi 140 zł na rok). To, że pacjent - z bólem, gorączką, czy nawet tylko po lek - chce się dostać tego samego dnia, właściciela nie obchodzi. Jak i to, że czas, który lekarz może poświęcić choremu, zaczyna być redukowany do niebezpiecznego minimum. Ani to zdrowe, ani moralne...
Przeczytaj też: Trybunał Konstytucyjny: Klauzula sumienia zgodna z Konstytucją
Z moralnością i sprawiedliwością (równością wobec prawa również) nie ma nic wspólnego to, co stało się po decyzji Trybunału Konstytucyjnego. Od wczoraj mamy w prawie „czarną dziurę”. Lekarz może powstrzymać się od wykonania świadczeń zdrowotnych niezgodnych z jego sumieniem i nie musi wskazać pacjentowi ani innej placówki, ani lekarza (wyjątkiem jest sytuacja zagrażająca życiu). Teraz np. zgwałcona kobieta, która zgodnie z prawem może usunąć ciążę, zderza się ze ścianą. Lekarza chroni wyrok TK, a ona nieszczęsna nie wie, gdzie iść, co robić...
Od wczoraj politycy mówią, że „należy szukać rozwiązania, które pomoże znaleźć lekarza lub placówkę udzielającą świadczeń, których wykonania odmówił medyk korzystający z klauzuli sumienia”. Jakby nie wiedzieli, że życie nie znosi próżni. Obudzili się! Winnych temu, że pacjenci zostali pozostawieni sami sobie oczywiście nie ma.