Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stomatolog z Ukrainy zamieszkał w Bydgoszczy. Teraz pomaga swoim rodakom

Maciej Czerniak
Maciej Czerniak
Aleksander Siemieniuta pochodzi z Krymu, jak mówi, ze stuprocentowej ukraińskiej ziemi. Swoje życie i karierę związał jednak z Bydgoszczą. Teraz na miejscu pomaga rodakom, którzy przyjechali ogarniętej wojną Ukrainy.
Aleksander Siemieniuta pochodzi z Krymu, jak mówi, ze stuprocentowej ukraińskiej ziemi. Swoje życie i karierę związał jednak z Bydgoszczą. Teraz na miejscu pomaga rodakom, którzy przyjechali ogarniętej wojną Ukrainy. Tomasz Czachorowski
Znajomi z Odessy wysyłają mi listy z różnymi rzeczami pilnie potrzebnymi na miejscu. To kamizelki kuloodporne, noktowizory, hełmy. Nie mają drona o konkretnych parametrach. Tak się złożyło, że właśnie poznański producent robi oferuje takie maszyny. Właśnie zbieramy na nią pieniądze. Dzięki niej będą wiedzieli, co tam Putin im w okolicy szykuje - mówi Aleksander Siemieniuta.

Rozmowa z Aleksandrem Siemieniutą, stomatologiem, założycielem kliniki Dentalex, Ukraińcem, który mieszka w Bydgoszczy od 1991 roku.

Pomaga pan Ukraińcom w Bydgoszczy. Numer pana komórki to teraz kontakt dla ludzi, którzy próbują się odnaleźć tu na miejscu.
Robię to, co chcę robić. A może inaczej, po prostu robię to, bo tak byłem wychowany. Tak czy inaczej, chcę pomóc ludziom. Ludzki odruch.

Zgłaszają się do pana osoby, które trafiają do nas uciekając przed wojną. Przed śmiercią.
Mamy dom w Borach Tucholskich. Kilka lat temu przyszła nawałnica, która wyrządziła przecież niesamowite szkody. W naszym domu też przez trzy dni nie było prądu. Dla mnie to już był koniec świata. Jak to możliwe, że przez trzy dni nie możemy korzystać z prądu?! Trzeba było gotować wodę na gazie. Na gazie też podgrzewać ją do mycia. No, koniec świata. W XXI w. takie coś! To, co się teraz dzieje w Ukrainie, to taki kataklizm pomnożony przez tysiąc, dwa, pięć, może dziesięć. Tam ludzie tracą życie! Tę szansę na życie zabrał im ten… nie wiem, jak go nazwać; brakuje już najgorszych słów.

Tu na miejscu pomagamy Ukraińcom. Ale co jeszcze można zrobić? Co pan robi?
Udzielam się na wielu grupach na Facebooku, założyłem też właśnie nową: Stomatolodzy z Ukrainy w Polsce. Tam komunikują się lekarze stomatolodzy z Ukrainy. Oni tu przyjeżdżają, ale nie znają języka. Nie znają, bo nie zamierzali tu przyjeżdżać. Gdyby mieli to w planach, uczyliby się wcześniej polskiego. Tak robili ci, którzy chcieli mieć tu nostryfikację. To, co próbuję robić, to kontaktować ich z pracodawcami.

Udaje się?
Mam w tej chwili około czterystu ofert pracy dla nich. Wprawdzie bardzo potrzebna jest znajomość języka polskiego, bo nikt nie zatrudni w ciemno człowieka niemówiącego po polsku, ale są różne możliwości, można np. najpierw być pracować w charakterze asystenta. Na podstawie uproszczonego trybu uzyskania prawa do wykonywania zawodu. Niektórzy znajdują już pracę, np. w różnych klinikach do obsługi wyłącznie pacjentów ukraińskich – w takiej sytuacji nie jest konieczna bardzo dobra znajomość języka polskiego. A przecież w samej Bydgoszczy mieszka i pracuje około 30 tys. Ukraińców.

To ilu lekarzy z Ukrainy szuka obecnie pracy w Bydgoszczy?

Mam obecnie taką grupę około pięćdziesięciu lekarzy. Każdemu mówię, że potrzeba teraz trochę cierpliwości, ja próbuję skontaktować daną osobę z kimś, kto jest gotów ją zatrudnić. Zawsze podkreślam, jak bardzo ważny jest język. Wszyscy są bardzo zdeterminowani, chcą się uczyć.

Czy pomoc na poziomie samorządu i województwa jest dobrze zorganizowana? Czego potrzeba w tej chwili najbardziej?
Absolutnie nie będę oceniał, jak kto pomaga, bo się na tym nie znam po prostu. Pomagam jak potrafię, mam swoją działkę, gdzie staram się robić, co można. Na samym początku, kiedy przyjechały do nas pierwsze autokary, pomogłem rozlokować w różnych miejscach około 150 osób.

Ludzie różnie pomagają. Jedni robią zbiórki żywności, różnych przyborów, leków, które są wysyłane do Ukrainy. Ważna jest też pomoc na miejscu. Jednak chyba w tym wszystkim zapominamy o zwykłych ludziach. Rozmawiałem ostatnio z dziewczyną z Dniepropietrowska. Mówi, że tam został jej ojciec i mama. Ojciec nie wyjedzie, bo nie może i nie chce. Matka nie pojedzie sama do Polski, bo nie chce zostawić męża samego…
Legło w gruzach życie milionów osób. Dzwonią jednak do mnie znajomi z Ukrainy. Nie mówię o tych w Mariupolu i innych miastach odciętych przez Rosjan, ale z tych rejonów, gdzie pomoc do nich dociera. To nie jest zła pomoc. Tylko czasem… czasem to rzeczy, które będą potrzebne na miejscu za miesiąc, półtora. W tej chwili najważniejsze są pieniądze, żeby za nie robić zakupy naprawdę sensowne i konkretne.

To Cię może też zainteresować

Czyli co?
W ostatni piątek byłem u notariusza i założyłem jednoosobową fundację Chwała Ukrainie. Dlaczego? Wcześniej zadzwonił do mnie znajomy z Wielkiej Brytanii i powiedział: „Słuchaj, ja i moi przyjaciele chcemy pomagać. Chcemy dać pieniądze. Ale nie chcemy, żeby to szło wszystko do takiego wspólnego garnka”. Bo, owszem, jesteśmy wdzięczni za całą pomoc, wszystkie zbiórki na rzecz Ukrainy. Ta ogromna pomoc na pewno prędzej czy później trafi do potrzebujących. Teraz liczą się jednak konkrety i jasny cel. No i właśnie zbieramy teraz na zakup drona.

Gdzie ta maszyna ma trafić?
To będzie dron dla Odessy. Dron rozpoznawczy z noktowizorem. On kosztuje 8,5 tys. euro. Jesteśmy w trakcie rozmów z producentem tego sprzętu, z Poznania; uzgadniamy wszystko właśnie. Strasznie nie lubię sytuacji dwuznacznych, to bardzo ważne, byśmy mogli się rozliczyć z każdego zebranego grosza. Dlatego postanowiłem założyć fundację. To był w moim odczuciu najbardziej sensowny pomysł. Finanse fundacji będą do wglądu dla wszystkich.

Pomysł kupna drona trafił do pana właśnie stamtąd, z Odessy?
Tak, mam tam znajomych, którzy wysyłają mi listy z różnymi rzeczami pilnie potrzebnymi na miejscu. To kamizelki kuloodporne, noktowizory, hełmy. Mówili, że nie mają drona o konkretnych parametrach. Tak się złożyło, że właśnie ten poznański producent robi takie urządzenia. Dzięki tej maszynie rozpoznawczej będą wiedzieli, co tam Putin im w okolicy szykuje.

A z jakiej części Ukrainy pan pochodzi?
Urodziłem się w 1961 roku na stuprocentowej ukraińskiej ziemi, czyli na Krymie w miejscowości Saki. Na Krymie też studiowałem, potem przeprowadziłem się do Kijowa. Tam kontynuowałem studia, chciałem robić doktorat, ale później wydarzył się Czarnobyl. Dziecko chorowało wciąż, łapało różne infekcje. Lekarz powiedział nam, że ta atmosfera, powietrze w Kijowie jest na tyle straszne, że albo musimy się przygotować tam na przykre życie, albo wyjechać jak najdalej. Tak się złożyło, że przypadkowo trafiliśmy do Bydgoszczy. A wtedy, na początku lat 90, zdecydowanie łatwiej było dostać prawo stałego pobytu i wykonywania zawodu.

A rodzina? Ma pan z nią dzisiaj kontakt?
Na Krymie została moja mama i brat. Cóż, jak to w rodzinie. Mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Zawsze mieliśmy z nimi odmienne zdania na temat Ukrainy i Rosji. Mama i brat są prorosyjscy, jak mało kto. Mam po prostu na ten temat swoje zdanie. Wyrobiłem sobie dopiero, kiedy poznałem prawdziwą historię Związku Radzieckiego i wszystkich tych makabrycznych rzeczy, które zdarzyły się w przeszłości. A tam… niestety propaganda putinowska działa bardzo dobrze.

Kontaktował się pan z nimi ostatnio?
Dzwoniłem rano 24 lutego, w pierwszy dzień wojny. Nie mogłem się połączyć. Napisałem więc SMS. Napisałem, co miałem do powiedzenia. Odpowiedzieli, że „Putin maładiec (z ros. zuch)”, że „teraz Ukrainę oczyści z faszystów”. Żona weszła w tę nasza korespondencję, zapytała, „Czy wy nie zwariowaliście, nie widzicie tego piekła?”. Jesteśmy po prostu jak na różnych biegunach. Gdyby to jeszcze był pojedynczy przypadek, ale mam też kontakt z kolegami, których zawsze uważałem za przyzwoitych ludzi i myślą tak samo. Napisałem nawet taki apel do narodu rosyjskiego na rosyjskiej „Naszej Klasie”, bardzo popularnym medium społecznościowym. Pytałem w nim, czy wy, Rosjanie byliście ślepi? Co się stało z waszymi umysłami, że wy nie wiecie, kogo macie za prezydenta? Powstańcie, pisałem, obudźcie się w końcu. Na tę putinowską propagandę chyba jednak nie ma rady. Stan umysłów większości rosyjskiego społeczeństwa jest załamujący.

Niesamowite, jak można w XXI w. wmawiać swojemu narodowi tak wierutne kłamstwa, prawda? Podczas, gdy cały świat widzi, co się dzieje w Ukrainie.
Ci rosyjscy żołnierze, którzy są w Ukrainie, dzwonią do swoich bliskich, do żon, matek i mówią o tym, że dowództwo jest pijane, że zostawili ich samych, że jest tylu zabitych, że kazali im strzelać do wszystkiego, co się rusza, nawet do dzieci, kobiet. A taka żona czy matka potrafi zapytać: A nie jest ci tam zimno? A ty masz suche skarpety?

Jak pan sądzi, z czego to wynika?
Niestety chyba jednak prawdą jest, że to społeczeństwo w większości niedoinformowane, niedouczone i wszystko można im wmówić. W rozmowach, które można znaleźć w sieci, często pojawia się pytanie do Ukraińców, dlaczego przez osiem lat bombardowali Donbas. Kiedy pada pytanie w kontrze o to, ile tych bomb spadło, często brakuje odpowiedzi. W Rosji po prostu nie wierzą, że nie było ani jednej ukraińskiej bomby na Donieck.

Jak inne państwa mogą pomóc Ukrainie?
Podstawą jest zamknięcie nieba nad Ukrainą. Zachód boi się, że Putin sięgnie po broń nuklearną, wiadomo. Tylko że dla niego każde ustępstwo, uległość to pretekst, by iść jeszcze dalej i nie zatrzymywać się w pół kroku, nim nie osiągnie celu. Jest nieustępliwy. Mamy takie powiedzenie, że na kija zawsze musi się znaleźć odpowiedni kij.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska