Do tej pory udawało mi się zmieścić w tych 70 czy 80 procentach listów priorytetowych, które Poczta Polska obiecuje dostarczyć do adresata zgodnie z regułą pierwszeństwa.
No, powiedzmy, że czasami było to dzień później, ale i tak szybciej niż zwykły list.
Tym razem nie miałam szczęścia zmieścić się nawet w tych 20 czy 30 procentach, które dotrą później. Jak na razie, choć minęły dwa tygodnie, list pod Gdańsk nie doszedł. Słowo "doszedł" chyba jest jak najbardziej na miejscu, bo pieszo bym ten list zaniosła i wróciła.
Sprawa dla mnie tym bardziej intrygująca, że jednocześnie wysyłałam priorytetem dwa listy: jeden do Gdańska, drugi na jego obrzeża. Do Gdańska dotarł, obrzeża miasta okazały się nieosiągalne.
Poszłam na rzeczoną pocztę, z której listy nadałam i pytam panią w okienku, jak złożyć reklamację na priorytet, który przez dwa tygodnie nie dotarł na miejsce?
- Potwierdzenie nadania pani ma?
- A wydają państwo potwierdzenie nadania priorytetu?
- Nie.
- To jak mam mieć?
Nie ma potwierdzenia, nie ma co składać reklamacji.
Trudno, wysłałam list jeszcze raz, tym razem poleconym. Przynajmniej potwierdzenie nadania będę miała.
Choć pewności, że list dotrze - żadnych.
Adresat z gdańskich obrzeży, gdy zapowiedziany priorytet długo nie nadchodził, wsiadł w samochód i pojechał do rozdzielni listów. O dziwo, znalazł tam kilka adresowanych do siebie przesyłek. Nawet poleconą, nadaną z Sopotu(!) tydzień wcześniej!
Listu z Bydgoszczy jednak nie było.
Czy tym razem polecony dotrze? Czy dalej poczta będzie grać ze mną w loterię. Ale dlaczego mam jeszcze za to płacić?!
Czytaj e-wydanie »