Bójcie się więc jeszcze nienarodzone dzieci!
O tym, że w imię daleko idących swobód obywatelskich rodzice będą mogli nadawać dzieciom imiona zdrobniałe i bezpłciowe napisała dzisiejsza "Rzeczpospolita". Rząd bowiem przygotowuje nowe przepisy.
Czym urzędnicy MSW tłumaczą daleko posuniętą liberalizację przepisów? Między innymi tym, że zwiększa się liczba małżeństw cudzoziemskich. I że pojawia się coraz więcej imion niespolszczonych, które nie dają pewności co do płci dziecka.
Poza tym górę bierze pogląd, że wybór imienia powinien w większym stopniu zależeć od decyzji samych rodziców.
Zobacz też: Jakie imiona dają swoim dzieciom gwiazdy?
Nie wiem, jakie są w polskich rodzinach "mechanizmy" i "tradycje" nadawania imion. Czy ostatnie zdanie należy do mamy, a może taty? Albo do dziadka, który marzył o tym, by jego pierworodny wnuk miał na imię Józef (naturalnie z miłości do Marszałka).
To, że nadanie imienia (imion) dziecku jest prawem rodziców wydaje się "oczywistą oczywistością". Ale prawo nie oznacza, że mogą iść na pasku urzędniczej głupoty i korzystać z chorego prawa.
Dziecko, które "sobie urodzili" nie jest ich własnością. Nie mają prawa nadać mu imienia, które unieszczęśliwi je na całe życie.
Czytaj: Henryk Sienkiewicz, kolega Władysława Jagiełły
Fakt, że rodzice używają zdrobnień czy pieszczotliwych określeń, np. Bąbelek, Muszka, Misia, Kajtuś, nie ma nic wspólnego z oficjalnym imieniem. Gdy Misia dorośnie, sama zdecyduje, czy chce, by ją tak nadal nazywano. Ale ośmieszenie dziecka w chwili narodzin, poprzez nadanie mu imienia np. Buźka, powinno być karalne.
Komentarz sam się nasuwa. Jeśli nie ma chleba, niech będą igrzyska. I takie rzadzący właśnie nam fundują. Dyrektor jednej z bydgoskich szkół mówi mi o głodnych dzieciach. Politycy i urzędnicy nie widzą jednak tego dramatu. Jasne, że łatwiejsze jest ośmieszenie dzieci niż ich nakarmienie.