https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W samo południe: W pokerze po takim rozdaniu mówi się pas

Wojciech Giedrys
Wojciech Giedrys, autor dzisiejszego komentarza "W samo południe"
Wojciech Giedrys, autor dzisiejszego komentarza "W samo południe" archiwum GP
Taśmy "Wprost" już ostatecznie pogrążają naszą klasę polityczną. Politycy i polityka sięgnęły dna. Problem w tym, że nie mamy żadnej alternatywy.

Taśmy "Wprost" bardziej mnie przygnębiają, niż szokują. Zwykle przy okazji takich afer, a w ostatniej dekadzie było ich nadzwyczaj wiele, przypomina mi się wiersz łódzkiego poety Piotra Macierzyńskiego:

"urodziłem się na 52˚ szerokości geograficznej północnej
i 20˚ długości geograficznej wschodniej
wylosowałem Polskę
w pokerze po takim rozdaniu
mówi się pas".

Czuję się w takich momentach zupełnie bezsilny.

Ta świadomość, że Polska i Polacy są w kleszczach rzeszy tak marnej klasy polityków, jest paraliżująca. Czy doprawdy Polacy już pogodzili się z tym, że polityka jest brudna? Czy zawsze musimy sobie tłumaczyć wszelkie afery i przekręty, tzw. "kuchnią polityczną" i tym, jakimi prawami się ona rządzi? Chciałbym wierzyć, że nie. Że może być inaczej. Ale nie wierzę.

Przeczytaj również: W samo południe: Teraz taśmy z MSZ!

Od kilku lat śledzę politykę - lokalną i regionalną. Może skala afer, przekrętów i patologii na naszym lokalnym podwórku jest mniejsza. Może są mniejsze pieniądze, mniejsze łapówki, mniejsze polityczne deale, mniejsza skala politycznej korupcji. Może jest też mniej taśm prawdy i podsłuchów. Ale to tylko kwestia skali. Tylko skali. Patologie doskonale mają się nie tylko w Warszawie, ale również w Polsce powiatowej.

Dlaczego nie wierzę w to, że da się uzdrowić naszą politykę, nawet w jakiejś kilkuletniej perspektywie? Bo widzę w jakiej atmosferze dorasta polityczna młodzież, jak dorastają przyszłe elity, jak młodzi politycy stawiający pierwsze kroki na politycznej scenie są zapatrzeni w liderów swoich partii, jak bardzo są lojalni, jak bardzo chłoną język i zachowania swoich starszych kolegów. To nieprawda, że zmianę w polityce może przynieść kolejne pokolenie: 20-, 30- czy 40-latków. Oni bowiem są już na wskroś przesiąknięci cynizmem, są wyrachowani, od "dziecka" wiedzą, jak wycinać konkurentów, jak "pompować" lokalne struktury, żeby zagłosowały tak, jak się chce, aby zagłosowały, jak przekraczać limity wyborcze, aby nikt nikogo nie złapał za rękę za płacenie za ulotki pod stołem, jak załatwiać posady i funkcje dla rodzin i znajomych, czy też jak się tłumaczyć, gdy ktoś - polityczny konkurent czy dziennikarz - złapie nas na gorącym uczynku.

Wystarczy odwiedzić pierwszy lepszy urząd miasta, urząd marszałkowski w mieście X, Y czy Z, żeby spotkać tam młodych karierowiczów, którzy coraz odważniej się rozpychają, którzy zdobywają kolejne sprawności w postaci mandatów w radach miast czy sejmikach, którzy konsekwentnie, bez żadnych zasad, maszerują, żeby sięgnąć po władzę. Coraz więcej władzy.

Od kilku tygodni pracuję nad artykułem, który jak ulał pasuje do obecnej atmosfery. Zgłosiło się do mnie dwóch lokalnych partyjnych działaczy. Jeszcze kilka lat temu wierzyli, że mają wpływ na to, co dzieje się wewnątrz ich ugrupowania. Chcieli tworzyć programy. Organizować inicjatywy lokalne. Wyjść do ludzi. Teraz są sfrustrowani, załamani i planują rzucić politykę w kąt. Chcą jednak dać ostatni sygnał. Ostatnie ostrzeżenie, łudząc się, że ktoś je usłyszy. Mają jeszcze nadzieję, że może to, że mówią - co prawda anonimowo - głośno "nie", coś zmieni. "Najmądrzejsi i najodważniejsi powinni nas reprezentować. A wydawanie publicznych pieniędzy powinno być kontrolowane" - ich słowa brzmią dość idealistycznie.

Ale jak do tego dojść? Według nich recept jest kilka. Jeśli już idziemy na wybory: po pierwsze - głosujmy tylko na tych kandydatów, których znamy osobiście lub takich, których znamy od lat, mamy ich dobrze rozpoznanych, wiemy, kim są, co zrobili i czym się do tej pory zajmowali, a nie na tych tych z plakatów czy ulotek; po drugie - głosujmy na tych, którzy deklarują daleko idące zmiany w przepisach - pozwalających ściśle nadzorować wydawanie przez partie publicznych pieniędzy i karać za ich marnotrawienie. W ślad za tym powinny zostać także wprowadzone okręgi jednomandatowe. To wołanie na pustyni? Bardzo chciałbym się mylić.

Czytaj e-wydanie »

Komentarze 3

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

K
Karol

Jest alternatywa. Nie głosować na złodzei i nieudaczników. Kto to złodziej - teraz widać jak na dłoni.

Nic dodać i nic ująć.

R
Ringo

Jeśli już idziemy na wybory: po pierwsze - głosujmy tylko na tych kandydatów, których znamy osobiście 

 

Nie przy tym systemie wyborczym, nic to nie da bo i tak, jak za PRL-u , oddając głos na znanego kandydata głosujemy na jego partyjkę i nie koniecznie musi on zostać wybranym. Często na jego "plecach" wybierani są "starzy wyjadacze partyjni" - spadochroniarze z centrali którzy niczym nie są związani z regionem a nawet, co zakrawa na kpinę, nie potrafią poprawnie wymówić nazwy miasta które mają reprezentować.

 

Nigdy się tyle nie kłamie jak przed wyborami, w czasie wojny lub po polowaniu.-Otto von Bismarck 

 

Powyższe credo oddaje istotę farsy jaką są tzw "wybory" gdyż po nich rozgrywane są już tylko i wyłącznie interesy partyjne z buńczucznie głoszonymi patriotycznymi  frazesami z Polską, Narodem i "dobrem" Kraju. Nie dziwmy się że frekwencja spada gdyż nikt nie chce być "maszynką do głosowania" nie mając realnej możliwości odwołania wybranego obłudnika który z rozbrajająca szczerością mówi że głosując realizuje linię partii a nie wyborców.

Czas przewietrzyć tą stajnie Augiasza i wyplenić z niej polityczne chwasty, tylko jak to zrobić przy tym systemie wyborczym. 

L
Leonard Borowski

Szanowny Panie. Patologie najbardziej widoczne są na poziomie gminy. I to niezależnie od wielkości. Dobrze zorganizowane mafie i sitwy, są w wielu miejscach, Rżną mieszkańców jak chcą. Ot np. młody i wykształcony pewien wójt z pewnej wiochy, w piśmie do petenta świadomie (lub nie) podpisuje się pod ordynarnym kłamstwem. I  to w sprawie całkiem "przyziemnej", nie politycznej. Pytanie dlaczego zatem tak jest? Odpowiedź jest prosta. Polska jest dzikim krajem pełnym wszelkich patologii. W którym ŻADEM urzędnik jeszcze nie odpowiedział karnie proporcjonalnie do szkód jakie poczynił. I to zaczynając od wsiowego wójta (np. sąsiada jakiegoś polityka), a na policmajstrach, prokuratorach i sędziach kończąc. Wszelkie przekroczenia i niedopełnienia przez nich obowiązków, pozostają zawsze tak naprawdę bezkarne.

P.S. W sprawie tego konkretnego wójta kłamcy, mam stosowne "papiery"...

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska