Od pierwszej konwencji w Bydgoszczy wszystko było wtórne, plastikowe i napuszone. Spokój i opanowanie Bronisława Komorowskiego przekonały nie tyle "prosty" elektorat, co 20 tys. aktywistów jego partii. Klasa (a raczej siła spokoju) którą wykazał świadczyła, że to on jest arystokratycznym absolwentem Oksfordu.
Po drugie: kampania Sikorskiego była zbyt amerykańska - jestem najlepszy, bo malowałem na murach "Precz z komuną", szlifowałem londyński bruk, walczyłem pod komuszymi bombami w Afganistanie, jestem światowy i pięknie mówię po angielsku. Tymczasem przez dwa ostatnie lata żaden z przywódców mocarstw nie dał Sikorskiemu nawet do zrozumienia, że może starać się wejść do pierwszej ligi.
I po trzecie - senator Jan Rulewski zwrócił uwagę na bardzo ciekawy element prawyborów. Były one jawne, co pozwala wyciągnąć i taki wniosek, że koledzy z PO nie chcieli podpaść partyjnej starszyźnie. Potwierdził to zresztą sam Sikorski dziękując zwolennikom za... odwagę cywilną.
Żałuję, że bydgoszczanin nie będzie ubiegał się o prezydenturę. Ale do niej trzeba dojrzeć.