Dlaczego? Ano dlatego, że wzrost wydajności pracy w Polsce rośnie nieustannie, tyle że nadal wynosi zaledwie 66,3 proc. średniej unijnej. I trzeba byłoby zwiększyć ją dwukrotnie (!), żeby osiągnąć poziom Niemiec.
Skądinąd właśnie Niemcy są z jednym z tych społeczeństw europejskich, które najchętniej odpoczywałyby o jeden dzień dłużej. Drugim są Francuzi, bo to właśnie w kręgach francuskiej lewicy mrzonki o 4 dniach pracy wkradły się do programu wyborczego. W jaki sposób? Rzecz była pomyślana całkiem sprytnie – czterodniowy dzień pracy miał być wyborczym pomysłem na likwidację bezrobocia. Kilka rzeczy jednak w tej układance nie klei. Politycy opowiadają przedsiębiorcom bajkę o tym, że rzekomo 4 dni pracy nie wpłyną w żaden sposób na wydajność. Wyborcom – że pracy będzie tyle samo, tylko etatów więcej. Tyle, że wcześniejsze ograniczenie liczby godzin pracy bynajmniej nie przełożyło się na redukcję bezrobocia.
No dobra, skąd zatem Donald Tusk, jak Filip z konopi, wyskakuje z francuskimi pomysłami? Może dlatego, że dobrze zdiagnozował swój elektorat, który wzgardzi 500+, ale chętnie przyjmie inny prezent socjalny - zawinięty w elegancki papierek.
Paradoksalnie, Tusk doskonale rozumie jak działaj te ekonomiczne klocki. W 2013 roku to właśnie jego rząd wprowadził (całkiem rozsądne) poprawki do prawa pracy, uelastyczniając kodeksowe przepisy. Lepszy jednak wyborczy gadżet, niż prawna droga przez mękę. Nie wszyscy pamiętają, bo minęło już chyba 15 lat, kiedy bardzo poważnie rozważana było wprowadzenie zapisów o czasie pracy wyznaczonym zadaniami. Chodziło o to, żeby płacić ludziom nie za siedzenie przy biurku (w warsztacie, na polu), ale za określanie podstawy wynagrodzenia w oparciu o wykonane zadania. Bez względu na czas, w którym je wykonają.
Mam w Toruniu tuziny znajomych, którzy tkwią w oparach absurdu, odbębniając magicznych 8 godzin. Niekiedy ścierają kurze z segregatorów i ziewają z nudów, w innym czasie nie wiedzą w co włożyć ręce. Bo ten skostniały, ustalony przed stuleciem system, zwyczajnie przestał pasować do współczesności.
Cóż doświadczenie uczy, że na realne zmiany w kodeksie pracy musimy czekać nie do kolejnych wyborów, ale do kolejnej pandemii.
