MKS Dąbrowa Górnicza - Anwil Włocławek 92:86 (14:23, 18:20, 25:13, 19:20, d. 16:10)
MKS: Lewis 16 (1), Piechowicz 14, Pacheco 14, Fenner 14 (2), Sobin 13 oraz Miković 11, Małgorzaciak 10 (2), Brenk 0, Czujkowski 0.
ANWIL: Mathews 21 (3), 12 zb., 7 as., Bell 14, Petrasek 9 (1), Dimec 9, Woroniecki 3 (1) oraz Szewczyk 11 (1), Dykes 8, Łączyński 7 (1), Bojanowski 3, Frąckiewicz 0.
Anwil trochę odpoczywał po Pucharze Polski i trener Przemysław Frasunkiewicz liczył na więcej świeżości w grze. Ta świeżość znalazła się już w wyjściowej piątce gości, do której trafił Marcin Woroniecki. Do dyspozycji nie byli Michał Nowakowski (taki był warunek jego przejścia z MKS do Anwilu oraz kontuzjowany Sebastian Kowalczyk.
Anwil był mocno zmotywowany po czterech kolejnych porażkach na krajowych parkietach. Pierwsze minuty były słabe w ofensywie, ale przy prowadzeniu MKS 12:10 sygnał do odjazdu dali "trójkami" Jonah Mathews i Luke Petrasek. Anwil kolejny fragment gry wygrał aż 18:2, a gospodarze dwa punkty zdobyli tylko z wolnych.
W ataku świetni byli Mathews (12 pkt do przerwy) i Szymon Szewczyk (11 pkt). Najwyższa przewaga wynosiła już 16 puynktó, ale nieco za dużo nonszalancji w kilku akcjach Anwilu pozwoliło MKS zmniejszyć straty.
Po przerwie niewiele zostało z dobrej gry Anwilu. Wydawało się, że wraz z odejściem największej gwiazdy Devyna Marble'a MKS straci też wiarę w zwycięstwo, ale nic z tego. Punktowali Lewis i Fenner, a ambitnie walczący gospodarze w połowie 3. kwarty przegrywali jedynie różnicą 4 punktów. Końcówka kwarty to już prawdziwa katastrofa: seria MKS 10:0 i to gospodarze prowadzili przed ostatnią częścią.
Anwil męczył się okrutnie. To byla walka kosz za kosz, jeszcze w 34. minucie był remis. Dopiero w 39. minucie włocławianie, po przechwycie i kontrze Kamila Łączyńskiego, odskoczyli na 76:71. Wydawało się, że już sytuacja będzie pod kontrolą, ale MKS doprowadził do dogrywki po trafieniu z dystansu Fennera, a miał jeszcze rzut na zwycięstwo.
W dodatkowym czasie Anwil nawet prowadził, ale potem grał po prostu głupio: w ataku znowu zbyt wiele indywidualnych akcji zamiast szukania przewag, w obronie kolejne faule zapewniały rywalom rzuty wolne. Te najważniejsze z zimną krwią trafiał Marcin Piechowicz.
