Prezes PiS - jak dziś twierdzi - był pod wpływem leków uspokajających, a był to wpływ błogosławiony. Nie oskarżał PO i premiera o zamordowanie prezydenta, był gotów do kompromisu i nawet napisał list do "przyjaciół Rosjan". Dzięki temu - jestem przekonany - zyskał osiem milionów głosów poparcia.
Po przegranej znów pojawili się lepsi i gorsi Polacy, znowu jego słowa zaczęły jątrzyć i oskarżać. Skutek jest taki, że od 10 kwietnia, z przerwą na kampanię prezy dencką, nie ma w Polsce dyskusji o państwie. Zmroził mnie wczoraj nie tyle komentarz Jarosława Kaczyńskiego, co red. naczelnego "Gazety Polskiej", Tomasza Sakiewicza. Ten wydawałoby się zdrowy człowiek (nie nafaszerowany prochami uspokajającymi) napisał, że na rękach "reżimowych dziennikarzy" jest krew zamordowanego w Łodzi członka PiS. Każdy z nas, kto śmiał pisać źle o Kaczyńskim i jego partii, jest takim samym bandziorem, jak esbecy odpowiadający za polityczne morderstwa lat 80.
Oświadczam więc, że "reżim" mojej redakcji w ostatnich 20 latach nigdy nie nakazał mi pisania sprzecznego z moim sumieniem, ani też nie wykreślił słowa "niepoprawnego politycznie". Niech Sakiewicz wierzy, że krew jest na naszych rękach. Natomiast on sam powinien oddać się w inne ręce. Dobrych psychiatrów.
Więcej komentarzy na stronie www.pomorska.pl/komentarz
Czytaj e-wydanie »