https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Między architekturą a literaturą. Oto wywiad z pisarzem Leszkiem Hermanem, autorem książki „Bursztynowa”

Małgorzata Chojnicka
Leszek Herman na wieży zamku w Swobnicy.
Leszek Herman na wieży zamku w Swobnicy. nadesłane
Z Leszkiem Hermanem o jego najnowszej książce „Bursztynowa”, łączeniu pracy pisarza z wykonywanym zawodem architekta i pisarskich planach rozmawia Małgorzata Chojnicka.

Powiem wprost, jestem wielką fanką Pana książek. Proszę zdradzić, w jaki sposób rodzą się pomysły na kolejne? Pod wpływem impulsu, czy konkretnych historii sprzed lat?
Bardzo dziękuję za takie miłe słowa na samym początku rozmowy. Historia, czy to będzie historia kraju, czy tylko miasta czy zaledwie poszczególnych budynków jest bardzo często gotowym materiałem na doskonałe opowieści. Pracując jako architekt w przestrzeni konserwacji zabytków, że tak to ujmę, bardzo często ocieram się o fantastyczne wręcz wydarzenia. Przy każdym temacie związanym z renowacją czy rekonstrukcją jakiegoś zabytkowego obiektu wykonuje się – tak jak przy zbieraniu materiałów do książki – research. I podczas tego przedzierania się przez akta policji budowlanej, stare plany i mapy, poznaje się dzieje nie tylko budynków, ale i ludzi, którzy w nich mieszkali, którzy je budowali, czasem związane z nimi skandale i afery. Niewiele z tego przydaje się do pracy architekta, ale zawsze takie materiały zapisuję sobie w pamięci lub ściągam na dysk do swojego tajnego katalogu z pomysłami i gdy nadarzy się okazja wykorzystuje je do książek.

Impuls także odgrywa rolę. Najczęściej jako uzupełnienie. Mam na przykład mnóstwo materiałów dotyczących architektury, wydarzeń z czasów wojny trzydziestoletniej i nagle znajduję fascynującą relację z jakiegoś procesu lub artykuł o niezwykłym gmachu. Ale współczesność dostarcza także wielu inspiracji. Moja przedostatnia książka powstała na przykład wyłącznie dzięki zaangażowaniu w tzw. aktywizm miejski, ochronę zieleni, krajobrazu i rozmów z osobami, które na co dzień tym żyją.

„Bursztynową” pochłonęłam przez dwa wieczory, a gabaryty ma zacne. Zbieranie materiałów musiało być żmudną pracą …
Pomysł na „Bursztynową” to była przede wszystkim pewna zapomniana książka z połowy XIX wieku autorstwa niemieckiego pastora z wyspy Uznam. Sama historia od początku mi się podobała, ale nie miałem pomysłu na wykorzystanie jej we współczesnej powieści sensacyjnej, a nie chciałem pisać wyłącznie opowieści historycznej.
Opowieść o malowniczym procesie o czary, o niesłusznie oskarżonej dziewczynie, złym staroście łasym na jej niespodziewanie znaleziony majątek i rycerzu z pobliskiego zamczyska to była prawdziwa bajka. Można było ją opowiedzieć ponownie, zmieniając jakieś akcenty, albo używając tylko jakichś jej motywów, ale szukałem sposobu na wplecenie jej w jakąś współczesną akcję sensacyjną.
Dopiero więc, gdy poczytałem o Meinholdzie, jego stosunkach z królem Wilhelmem Fryderykiem IV, jego walce o zachowanie pewnych wartościowych pamiątek na wyspie i kapitalnym, marketingowym pomyśle na sprzedaż tej powieści, wymyśliłem sposób na opowiedzenie tej historii ponownie.
Zbieranie materiałów do współczesnej części też trochę zajęło. Musiałem przeczytać ze dwie książki o podobnej tematyce i dotrzeć do wielu źródeł. Johann, bohater części współczesnej jest angielskim arystokratą, żyje w zupełnie innym świecie niż moi pozostali bohaterowie. Musiałem w miarę wiarygodnie oddać tę specyfikę, żeby nie wydawał się namalowany zbyt grubą kreską.

Dla mnie ma ona wręcz baśniowy charakter za sprawą przesądów i wierzeń sprzed czterystu lat. Opisywanie życia naszych przodków, które jest różne od naszego, nie przysparza Panu problemów?
Staram się nie wychodzić zanadto z tematyki, która jest mi dobrze znana. Jako architekt ze specjalnością konserwacji zabytków dobrze orientuję się w historii sztuki, architektury. Potrafię dość dobrze zdefiniować życie ludzi w poszczególnych wiekach za pomocą wiedzy o warunkach bytowych, funkcjonowaniu miast, wsi, urbanistyki, dostępu do wody, mediów i tak dalej. Ale na przykład problemy czysto historyczne, daty, wydarzenia, związki przyczynowo – skutkowe wojen, bitew, paktów czy innych wydarzeń są dla mnie niejasne.

W moich książkach wydarzenia historyczne pokazuję najczęściej w postaci krótkich scen, retrospekcji, które pozwalają mi naświetlić problem i nie muszę ogarniać tego całego świata przedstawionego, z czym miałbym oczywiście problem.
„Bursztynowa” jest właściwie moją pierwszą książką, w której zapuszczam się aż tak daleko w tej podróży w czasie i opisuję życie ówczesnych bohaterów tak dokładnie.

Czy nie marzy Pan, by zostać poszukiwaczem skarbów i odnaleźć zaginioną bursztynową komnatę?
Raczej marzyłem kiedyś – jak każdy chyba młody chłopak marzący o przygodach. Poszukiwanie skarbów to przecież tylko pretekst, a liczy się przygoda, awantura. Dlatego właśnie swoje książki nazywam awanturniczo-przygodowymi. Poszukiwanie czegoś jest tam zawsze pretekstem. Dla mnie do opowiedzenia np. o losach prześladowanych w XVI w na Pomorzu kobiet, o stosach, czarownicach, zaginionych artefaktach, dla moich bohaterów zaś pretekstem do dobrej zabawy, choć często stawiam ich w bardzo niebezpiecznych sytuacjach.
Natomiast bursztynowa komnata akurat jest tematem tak ogranym, że pewnie umarłbym z nudów.

Z wykształcenia jest Pan architektem. Czy zdarza się Panu wykorzystywać tę konkretną wiedzę w swoich książkach?
To właśnie było moim najbardziej zaskakującym odkryciem. Gdy zacząłem pisać „Sedinum”, okazało się, że oba procesy są bardzo podobne. Tak jak przy tworzeniu książki potrzebny jest pomysł, tak w projektowaniu najpierw jest koncepcja. Podobnie robi się research. Aby powstał projekt domu zbiera się wszystkie dane – jaki ktoś ma styl życia, czy potrzebuje na przykład dużej kuchni czy też właściciele nie są z zamiłowania kucharzami i kuchnia może być minimalna. Czy potrzebne są pokoje dla gości, może gabinet, może jakiś pokój hobby. Przy pisaniu tworzy się zaś bohaterów, wyposaża ich w określone cechy, obdarowuje zdolnościami, daje im jakieś wykształcenie, jakąś historię. Gdy to jest gotowe, następuje żmudny proces samego już pisania, a w projektowaniu tak samo żmudny proces rysowania w CADzie.
Podobny jest także styl pracy. I przy pisaniu, i przy projektowaniu spędza się po prostu czas przy komputerze w pozycji, która niezbyt dobrze wpływa na kręgosłup. Kiedyś choroby dolnego odcinka kręgosłupa nazywano nawet chorobą kreślarzy.
Niestety także i czas pracy lubi się pokrywać. Ja wolę zdecydowanie pracować rano, wieczorem, jak to często określam, czuję wręcz „jak wszystko mi się odłącza”. Muszę zatem lawirować i robię najczęściej to co akurat jest bardziej opóźnione.

Zawsze interesował się Pan historią swojego rodzinnego Szczecina i Pomorza?
Szczerze mówiąc historią zacząłem się interesować dopiero na studiach. Architektura jest z nią ściśle związana. To przecież nauka o stylach architektonicznych, epokach, zmieniających się modach i tendencjach w sztuce i o tym co miało na to wpływ. Wtedy także pojawiło się zainteresowanie Pomorzem – na wykładach o historii sztuki, gdzie pojawiały się karty o odmiennej całkowicie drodze jaką kroczyło Pomorze w stosunku do Polski. Inaczej tu kształtowała się historia, podległa zupełnie innym wpływom, a zatem i sztuka była inna.

Gdyby miał Pan zachęcić do odwiedzenia Szczecina, to co by Pan powiedział?
Hania Beza - najlepsze bezy w Europie. I paszteciki. A poważnie, Szczecin – mam wrażenie – jest wciąż bardzo mało znany w pozostałej części Polski. Powiem coś co zabrzmi dość ryzykownie, ale co tam. Po latach zastanawiania się, w jaki sposób można to zmienić, mam wrażenie, że coraz częściej Pomorzanie myślą, że właściwie nie ma takiej potrzeby. Ze Szczecina i geograficznie, i mentalnie bliżej jest do Berlina niż do Warszawy, do Szwecji i na Bornholm niż w Bieszczady. Dzięki temu my mamy gdzie jeździć, a przez to, że Polacy nas nie zauważają, mamy cudowne, nieograne krajobrazy Parku Krajobrazowego Dolnej Odry, który rozciąga się 15 minut od centrum Szczecina, a wyglądają jak Amazonia, piękne i puste parki krajobrazowe Ińska, Wolin i inne miejsca, a w nich mnóstwo nieopowiedzianych jeszcze historii i nieodkrytych tajemnic.

Zdradzi Pan, w jaki sposób pracuje. Narzuca Pan sobie stały rytm, czy przyspiesza wtedy, gdy termin zaczyna gonić?
Rytm mojej pracy, niestety wyznaczają inne obowiązki. Cały czas przecież pracuję jako architekt, a to zajęcia, które niejako kolidują ze sobą w tych samych porach dnia i w ten sam sposób. Z reguły pracuję rano, wieczorem po prostu nie potrafię i nie lubię, więc muszę sobie wyliczać czas poświęcony na projektowanie i pisanie. Poza tym oba te zajęcia regulowane są właśnie przez terminy i czasem zajmuję się po prostu tym co jest akurat bardziej pilne.

Czy użycza Pan bohaterom swoich cech charakteru? W jaki sposób konstruuje Pan postaci?
Gdy pisałem pierwszą książkę, wyposażyłem w swoją wiedzę i zawód głównego bohatera – Igora. Był to zabieg czysto praktyczny i racjonalny, ponieważ każąc mu rozwiązywać zagadki kryminalno-historyczne z architekturą w tle, nie potrafiłem sobie wyobrazić, że – dajmy na to - lekarz – będzie miał taką wiedzę i że będę potrafił to wiarygodnie uzasadnić. Ale przekazywanie niektórych cech charakteru stwarzanym bohaterom jest raczej nieuniknione, z tym, że nie jest to nigdy 1 do 1. Np. znajomi się śmieją, że więcej cech mojego charakteru mają dwie moje bohaterki – Paulina i była żona głównego bohatera – zołza Dorota. Myślę, że we wszystkich sprawach i problemach, gdzie Igor musiał podejmować jakieś decyzje, ja zrobiłbym pewnie na odwrót.
Tworząc bohaterów zazwyczaj kieruję się ogólnym zamysłem, żeby sobie nie utrudniać życia. Pisząc pierwszą książkę, która była takim historycznym thrillerem z dużym udziałem historii Pomorza w tle, bohaterami uczyniłem architekta, dziennikarkę i wnuka byłego mieszkańca tych ziem. To mi pozwoliło nie lawirować i uzasadniać wiedzy i znajomości rzeczy, której nie mają na co dzień przedstawiciele innych zawodów na przykład.

Nad czym Pan teraz pracuje? Czy będzie to kolejna zawiła intryga z zaskakującą historią w tle?
Bursztynową” skończyłem niespodziewanym cliffhangerem, o który pewnie znowu czytelnicy będą mieli do mnie pretensje. Pomysł był taki jednak, by kolejna książka zaczynała się dokładnie w momencie, gdy skończyła się „Bursztynowa”, i skręcała nieco w stronę morskiego thrillera. Chciałem w końcu dać szansę moim bohaterom – jako, że narzekali, że firma eksploracyjna nie przynosi im żadnych korzyści - aby wzięli wreszcie udział w poszukiwaniach wraków, cennych ładunków, aby mogli ponurkować. Więc mam w głowie taki trochę techno-thriller. Jak znam jednak siebie, to może mi się jeszcze zmienić i akcja znowu oprze się o historię. Poza tym szykuję także całkiem nowy projekt, ale o tym wolałbym za dużo nie mówić, żeby nie zapeszyć.

A jak to się stało, że został Pan pisarzem?
Muszę się przyznać, że nie znoszę tego pytania. Słyszałem je już po prostu tyle razy, że jak po raz kolejny o tym mówię to sam siebie zanudzam.
Pisanie wzięło się w największym skrócie ze znużenia projektowaniem. O ile sam proces projektowy jest przyjemny, o tyle już formalności, załatwianie wszelkich pozwoleń, negocjowanie z urzędami, lawirowanie pomiędzy dziesiątkami przepisów są bardzo frustrujące. A potem jest także budowa i to często jest straszliwie już stresujące z kolei. Pisanie, na początku dla siebie, do tak zwanej szuflady, było odskocznią od tych zajęć.
Ponadto jestem niespełnionym humanistą. W szkole język polski i to właściwie podczas całego okresu edukacji był moim ulubionym przedmiotem. Wszyscy spodziewali się trochę, że wybiorę coś bliższego przedmiotom humanistycznym, ja tymczasem poszedłem zdawać egzaminy z matematyki i rysunku na architekturę.

Czego Panu życzyć?
Tego, żeby moi stali czytelnicy przy mnie trwali i wciąż ściągali nowych.

Dziękuję za rozmowę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska