Jednoczesne groźby pod adresem Iraku i Gruzji wyglądają na transakcję wiązaną: przyzwolenie za przyzwolenie, akceptacja amerykańskiej doktryny "wojny prewencyjnej" wzamian za zrozumienie dla rosyjskiego "prawa do samoobrony". Równo rok temu cały świat z podziwem patrzył na błyskawicznie zawiązany sojusz przeciwko terrorystom, w którym po raz pierwszy od II wojny światowej u boku Amerykanów stanęła także Rosja. W słusznej sprawie.
Równo rok temu nie było wątpliwości, co jest DOBREM, co ZŁEM. Użycie siły uzasadnione było wspólnym interesem. Jeśli DOBRO zostało zaatakowane, to trzeba było rozbroić i ukarać ZŁO. Bo jeżeli porwało się na takie szaleństwo i to w tak - zdawało się - nietykalnym miejscu na Ziemi, to zagraża nam wszystkim.
A teraz świat patrzy z niepokojem. I nie chodzi tylko o to, że światu nie potrzeba kolejnej wojny. Nam zaczynają się zamazywać najbardziej zasadnicze pojęcia i wartości.
Bo teraz DOBRO przyznało sobie prawo do wyłącznego decydowania, co jest ZŁEM. Dotknięte w swej dumie i nietykalności supermocarstwo chce dziś, by świat przyjął do wiadomości, że każdy interes USA jest wspólnym interesem całej ludzkości. I w imię tego żąda przyznania mu prawa do zaprowadzania porządku, tam gdzie chce. Rosja - nigdy nie pogodzona z utratą statusu równorzędnego z USA "żandarma świata" - akurat teraz grozi ostateczną rozprawą Gruzji. Trudno uwierzyć w przypadkowy zbieg okoliczności. Rosjanie zawsze korzystali z takich okazji. Im nawet trudno się teraz dziwić.
Natomiast Amerykanom wypada współczuć. Tyle w "piekle Mannhattanu" stracili... A tak mało zrozumieli. **
Na gorąco
Michał Żurowski
Przywódcy dwóch największych militarnych potęg świata - Bush i Putin w przerażający, cyniczny sposób obchodzą pierwszą rocznicę 11 września.