Mało tego, Unia pozwoliła, żeby polski budżet też takiemu właścicielowi dopłacił. W sumie, na początek da to od 55 do 65 procent tego, co otrzymują unijni rolnicy - cieszył się polski premier.
Wicepremier Kalinowski sięgnął po chłopski rozum i szybciutko wyliczył, że będzie to co najmniej 400 złotych rocznie na tenże hektar. Następnie w liczenie zaangażowały się poważne instytuty; adiunkci i profesorowie robili symulacje, ile też dostanie gospodarstwo 7- 8-hektarowe, a ile właściciel 300 ha. Liczyli duzi i mali rolnicy, sadownicy i ogrodnicy, a także szczęśliwi posiadacze przydomowego nieodrolnionego hektara, zajętego przez trawnik i iglaki.
Aż tu minister Huebner oświadczyła, że opowieści w języku potocznym nie zawsze znaczą to samo, co zapisy w języku prawników. I w trybie nagłym odleciała do Brukseli, bo okazało się, że nasi negocjatorzy w Kopenhadze rozmawiali z eurourzędnikami potocznym angielskim, a ci spisali te rozmowy w prawniczym angielskim. W związku z czym pokopenhaski dokument zatytułowany "Bilans negocjacji o członkostwo Polski w Unii Europejskiej" można zanieść co najwyżej do punktu skupu makulatury.
Na gorąco
Małgorzata Felińska
Pamiętnego 13 grudnia wieczorem, zmęczony, ale zadowolony premier Miller w prostych krótkich zdaniach ogłosił, że każdy właściciel każdego hektara ziemi rolnej w Polsce dostanie od Unii dopłatę do tego hektara.
