A ten albo na wojewódzkim zjeździe w Bydgoszczy oszalał, albo wyraził tylko to, co myślą i co od dawna chcieli usłyszeć lokalni aktywiści. Albo pomylił daty. Gdyby ktoś w piątek powiedział mi, że nazajutrz "gensek" partii rządzącej będzie ostrzegał delegatów przed "stłamszeniem przez Kościół", który - zawsze gdy lewica rządzi! - "kupuje ją i terroryzuje", to bym nie uwierzył. No, chyba żeby w sobotę miał być 1 kwietnia. Ale nie był. Dlatego to nie żart. Raczej szok.
Wydawało się, że państwu i rządzącemu nim ugrupowaniu nie potrzeba ani kolejnej po Rywinie afery, ani następnego po głosowaniu na cztery ręce blamażu, ani tym bardziej kolejnej - obok konfliktu prezydenta z premierem - wojny na górze. Ale Dyduch - nie bacząc na Konstytucję, na konkordat i działającą komisję wspólną rządu i episkopatu - wytoczył ciężkie działa. I to w takim momencie, że najbardziej zaskoczył innych liderów SLD. Dyduchową orację na bydgoskim zjeździe interpretować można na parę sposobów: 1) chodzi o odwrócenia uwagi od kryzysu państwa pod rządami SLD i przejście do ofensywy na zupełnie innym - wciąż ulubionym przez część aktywu - froncie, 2) bój to ich ostatni o chociaż jedno świadectwo tożsamości lewicy - świeckość państwa, 3) nie wie lewica, co czyni... lewica.
Najbardziej prawdopodobna jest trzecia opcja. Okręt Millera, do niedawna wyglądający jak niezwyciężony pancernik, dryfuje dziś bez celu na wyłączonych silnikach. Sternik nie panuje ani nad sytuacją w państwie, ani w partii. Ani pomysłu, by się na powierzchni utrzymać, ani rozkazu, by na dnie z honorem lec. Ale uwaga! Coś majaczy na horyzoncie. Alternatywa. Ktoś na miejsce Millera u steru SLD, a w oddali inny niż SLD-owski, bezpieczny statek. Będzie lepiej, uczciwiej, mądrzej...
Żartowałem. Prima aprilis.__
Na gorąco
Michał Żurowski
Nie miał widać Sojusz Lewicy Demokratycznej kłopotów, to sobie zafundował Dyducha. Na nie byle jakie stanowisko - sekretarza generalnego.