Kryteria ocen były rzeczowe: od zarobków, stopy bezrobocia, poprzez sieć dróg aż po dostęp do służby zdrowia i czystość powietrza. W sumie kryteriów było aż 26.
Bezapelacyjnie zwyciężył Poznań, tuż przed Rzeszowem (największe zaskoczenie rankingu), Krakowem, Wrocławiem i Olsztynem. Za to stolica okazała się mniej przyjazna dla mieszkańców od Bydgoszczy i uplasowała się zaraz za nią. Stawkę zamykają śląskie miasta oraz Kielce i Radom.
Z rankingu tygodnika można wyciągnąć kilka wniosków. Pierwszy, jaki narzuca się po analizie tabel, jest oczywisty: prawdziwa aglomeracja bydgosko-toruńska lokowałaby się w czołówce najbardziej przyjaznych i dynamicznych miast Polski. Co więcej - nasze dwumiasto miałoby wielkie przywileje również w otrzymywaniu unijnych dotacji. Nie pojmuję więc dlaczego tworzenie aglomeracji miast oddalonych o rzut beretem idzie obu prezydentom miast tak opornie?
Drugi wniosek jest mniej optymistyczny: w Bydgoszczy fatalnie działają sądy cywilne (zero punktów na 20) - Toruń wręcz zdystansował bydgoszczan w tej kategorii. Mamy za to przyzwoite - w porównaniu z wielkimi miastami - ceny mieszkań oraz sporo krytych basenów, niezły dostęp do lekarza i czyste powietrze. Ale zarówno Toruń, jak i Bydgoszcz nie mają powodów do dumy z wyników nauczania w gimnazjach i liceach oraz z dostępu do internetu. Rzeszowianie na przykład niemal w całym mieście korzystają z darmowego dostępu do sieci. Może warto z bydgoskiego i toruńskiego ratusza wysłać maila do Rzeszowa i zapytać, jak to się robi?
