Od wczorajszych rozmów w Brukseli na temat imigrantów i poniedziałkowych w Paryżu o zmianach klimatycznych zależeć będzie ocena Polski należącej dziś do PiS.
Przyznaję rację tym, którzy uważają, że Polska powinna przyjąć 7 tysięcy prawdziwych uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Nie wierzę, by państwo polskie nie potrafiło sprawdzić przeszłości tych ludzi i ich ewentualnych związków z islamskimi fanatykami. Tym bardziej że służbami specjalnymi - jak przekonuje PiS - kieruje kompetentny i krystalicznej uczciwości Mariusz Kamiński. Do przyjęcia tych paru tysięcy obowiązuje nas nie tylko unijna solidarność, ale przyzwoitość. Jesteśmy częścią europejskiej wspólnoty, korzystamy z jej przywilejów i nie wierzę, by przyjęcie uchodźców mogło zagrozić bezpieczeństwu państwa. Coś jest na rzeczy w słowach niemieckiego dziennikarza, który powiedział, że „Unia Europejska to nie bankiet, na którym można się najeść do syta, a potem odejść od stołu głośno bekając. UE to wspólne prawa i obowiązki i wspólne rozwiązywanie problemów”.
Zupełnie inaczej wygląda sprawa poniedziałkowego szczytu klimatycznego w Paryżu. Prawda jest taka, że za emisję ponad 40 proc. dwutlenku węgla w świecie odpowiadają USA i Chiny, natomiast Rosja - za 5 proc., zaś Polska - za 0,9 proc. Nasze stanowisko musi być więc twarde - nie ma możliwości, byśmy szybko i niedrogo zrezygnowali z węgla. Beata Szydło musi przeforsować ustalenia tzw. protokołu z Kioto z lat 90. Według tej umowy większość państw zobowiązało się, że ograniczą emisję CO2 o 6 proc. wobec 1988 r. Polska ograniczyła dotąd o 30 proc. - to wielki sukces w kraju, w którym energetyka opiera się niemal w całości na węglu.
Jak sobie poradzi pani premier? Poczekajmy, bo kiedy władzę miała Platforma, PiS zarzucał jej, że minister spraw zagranicznych jest szefem resortu „niemocy zagranicznej”.