Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W samo południe: Biedny jak pacjent, bogaty jak lekarz

Hanka Sowińska [email protected] 52 326 31 33
Hanka Sowińska, autorka komentarza "W samo południe"
Hanka Sowińska, autorka komentarza "W samo południe" archiwum GP
W ciągu dziesięciu lat budżet publicznego płatnika uległ podwojeniu. Z 30 miliardów urósł do 64 mld złotych. Gdzie, do licha, podziewa się ta góra pieniędzy?

No właśnie, gdzie są pieniądze ze składek zdrowotnych, które w ciągu jednej dekady w cudowny sposób się rozmnożyły?

Przy każdych, kolejnych wyborach do Sejmu, zadaję to pytanie kandydatom poszczególnych partii i zawsze słyszę to samo: - Owszem, budżet NFZ rośnie, ale trzeba pamiętać, że chorzy mają dostęp do coraz nowszych i skuteczniejszych metod diagnostyczno-terapeutycznych, a te kosztują.

Czytaj: Medyczna elita zarabia w jeden dzień, tyle ile wynosi średnia krajowa

Koronnym argumentem, mającym uzasadnić biedę w ochronie zdrowia jest i to, że wydłuża się życie Polaków, a tym samym przybywa chorych.
Faktycznie. To, że Polki żyją już średnio ponad 80 lat oznacza, że lekarzom bezrobocie niestraszne (średni wiek panów jest o 8 lat krótszy). Szpitale i poradnie pełne są starych ludzi, którzy wymagają fachowej pomocy. Trudno się z takimi argumentami nie zgodzić.
Dziwnym trafem nikt jednak nie mówi o tym, że przez dekadę funkcjonowania NFZ, jak grzyby po deszcze wyrastały prywatne kliniki i gabinety, które - a jakże - też korzystają z finansowego tortu funduszu. Ten krojony jest na coraz mniejsze kawałeczki. I to jest właśnie jedna z przyczyn, dla których budżet publicznego ubezpieczyciela nie jest w stanie choć w części zredukować gigantycznych kolejek do specjalistów i znieść limitowanie świadczeń medycznych.

Dlaczego uważam, że tu jest pies pogrzebany? Ano dlatego, że kwota przeznaczona na kontrakt z nową placówką (bo jej właściciele kupili sobie np. wypasiony tomograf) powinna trafić do szpitala, który ma już takie urządzenie i ma personel, jednak z braku pieniędzy ustawia chorych w kolejki.

I w końcu najważniejszy powód dziury w budżecie NFZ. Czyli płace lekarzy! Po strajkach z roku 2006 r. medycy przestali się domagać podwyżek. I słusznie. Zarabiają dużo. DUUUUŻO za DUUUUUŻO, jak na publiczną służbę zdrowia przystało! Owszem, pensja pensji nie równa, bo i w tym zawodzie są "kominiarze" (ordynatorzy, neurochirurdzy, kardiolodzy, chirurdzy, anestezjolodzy), którzy dostają miesięcznie od 10 tys. zł w górę.

Kiedy spytać w pierwszym z brzegu szpitalu, jaka część kontraktu idzie na płace, słychać: - Sześćdziesiąt, siedemdziesiąt procent.
Z marnej końcówki tegoż kontraktu trzeba jeszcze kupić leki, zapłacić za wyżywienie pacjentów, uregulować czynsz i prąd.

Nie dziwmy się zatem, gdy media alarmują, iż do endokrynologa przyjmą... w 2015 roku, a operację wszczepienia endoprotezy stawu biodrowego zrobią za trzy lata!!!

Większość lekarzy prowadzi prywatne praktyki, pracuje w prywatnych klinikach i na pewno na biedę nie narzeka. To, ile zarobią prywatnie, nikogo obchodzić nie powinno. Trudno jednak pogodzić się z tym, że w publicznym szpitalu, w którym limity na leczenie kończą się na początku trzeciego kwartału ich pensje są wielokrotnością średniej krajowej.

Czytaj: Nocą w poradniach wszystkie rozmowy będą nagrywane. Dla dobra pacjentów i personelu

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska