Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W samo południe: Dla dobra pacjentów minister "polegnie"

Hanka Sowińska [email protected] 52 326 31 33
Hanka Sowińska, autorka komentarza "W samo południe"
Hanka Sowińska, autorka komentarza "W samo południe" archiwum
Minister zdrowia ma zrobić to, czego nie udało się żadnemu z jego poprzedników. Słowem - ma dokonać cudu, który obiecywały kolejne rządy po 1999 roku. Jest pewne, na zadaniu pt. "Skrócenie kolejek" Bartosz Arłukowicz "się wyłoży".

Jak sięgam pamięcią każda partia, przed kolejnymi wyborami, obiecywała pacjentom, że jak sięgnie po władzę to na pewno będą mieli łatwiejszy dostęp do lekarza. Kolejne czterolatki mijały, a kolejki potężniały. Aż trzeba było premiera Donalda Tuska, który tupnął nogą i zażądał od swojego ministra od zdrowia radykalnej naprawy sytuacji.

Czytaj: Premier Tusk wydał polecenie: - Kolejki do lekarzy mają być krótsze - od wiosny. Jak będzie w regionie?

Trzeba zapytać, dlaczego Tusk postawił ministra odpowiedzialnego za ochronę zdrowia pod ścianą dopiero pod koniec szóstego roku rządów? Czy to znaczy, że wcześniej nie widział problemu? Mało prawdopodobne. Zapewne chodzi o to, by pozbyć się ministra Arłukowicza mając ewidentne dowody na to, że się nie nadaje (lub nie daje sobie rady). Dziwnym przypadków zrządzeniem przy ostatniej rekonstrukcji rządu premier "nie odstrzelił" Arłukowicza. Czyżby miał za mało dowodów na to, że jego podwładny nic nie robi? A może nie chciał dać satysfakcji opozycji, która konsekwentnie domaga się ustąpienia Arłukowicza.

Bez względu na to, kto będzie do najbliższych wyborów parlamentarnych kierował instytucją przy ul. Miodowej 15 ( adres ministerstwa zdrowia) pewne jest, że z kolejkami sobie nie poradzi. Chaos organizacyjno-finansowy, panujący w systemie opieki zdrowotnej wymaga nie leczenia objawowego, a przyczynowego.

- Nie da pani wiary, że do mojego lekarza rodzinnego, w poradni na ulicy Czerkaskiej w Bydgoszczy chciano mnie zarejestrować na połowę lutego - mówi mi znajoma. Kobieta jest po osiemdziesiątce, po kilku operacjach i chciała prosić lekarza o skierowanie do kardiologa. Zaproponowałam, by zmieniła poradnię, wszak ubezpieczony w NFZ ma prawo, dwa razy w roku, bezpłatnie dokonać nowego wyboru placówki POZ.

Kiedy w 1999 r. wchodziła w życie reforma ochrony zdrowia zapewniano Polaków, że przewodnikiem po systemie będzie lekarz rodzinny. Czyli medyk z prawdziwego zdarzenia. Taki, który zna nie tylko swojego pacjenta, ale jego rodzinę, zna problemy zdrowotne do trzeciego pokolenia wstecz. Do niego mieliśmy chodzić przede wszystkim. I nie tylko po to, by leczyć grypę i zapalenie oskrzeli, ale także robić podstawowe badania, leczyć choroby przewlekłe ( np. kardiologiczne czy diabetologiczne), kontrolować stan zdrowia profilaktycznie (np. robić usg jamy brzusznej czy rentgen klatki piersiowej co kilka lat). Do obowiązków lekarza rodzinnego miała też należeć m.in. rozmowa z pacjentem na temat szkodliwości palenia (tzw. minimalna interwencja antynikotynowa) i np. sprawdzanie, czy pacjent nie ma powiększonych węzłów chłonnych (profilaktyka nowotworowa).

Jak w rzeczywistości przebiega wizyta w gabinecie lekarza rodzinnego wiedzą wszyscy, którzy z usług POZ korzystają. To, że do swojego lekarza - podkreślam - swojego (!), nie można się dostać z marszu, jest chore.

- O co chodzi? - dopytywała mnie znajoma, której datę wizyty wyznaczono na połowę lutego.

O pieniądze, ale nie tylko. Podstawowa opieka zdrowotna jest finansowana "kapitacyjnie". To znaczy, że placówka otrzymuje odpowiednią kwotę za każdego pacjenta figurującego na tak zwanej liście pozytywnej. Oznacza to ni mniej ni więcej tylko to, że poradnia dostaje pieniądze także za tych zapisanych pacjentów, którzy nie chorują i w ciągu roku nie są ani razu u lekarza.

Czytaj: Sześciu lekarzy ze szpitala w Chojnicach trafi przed sąd. Przez błędy narazili życie pacjenta?

Rachunek jest prosty - im więcej pacjentów, tym ogólna pula pieniędzy wyższa. Tymczasem poradnie wcale się nie kwapią, by dopasować liczbę lekarzy do liczby pacjentów. Stąd kolejki nie tylko kilkudniowe, ale nawet kilkutygodniowe.

Pojawił się pomysł, by POZ była finansowana nie tylko "kapitacyjnie". Są kraje, w których lekarz rodzinny zarabia dużo więcej pod warunkiem, że ma "osiągnięcia w pracy". Co to znaczy? Jeśli jego pacjenci żyją dłużej i jeśli leczy osoby obciążone ciężkimi schorzeniami.

Pożyjemy, może tego i u nas doczekamy...

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska