Śniadania zjeść nie zdążymy, w pracy zapchamy się zupkami z gorącego kubka i sflaczałymi zapiekankami, a wieczorem zgłodniali rzucamy się na lodówkę. Efekt? Nie tylko można liczyć w kilogramach.
Niektórzy uważają, że składamy się z tego, co jemy, a zdrowe to akurat z reguły nie jest. Miażdżyca, choroby serca, nowotwory. Straszę? O to naprawdę bardzo łatwo. Znam młodą osobę, która po dostaniu pracy w korporacji i przeprowadzce do innego miasta, a więc także odżywianiu się fast foodami (bo nie warto gotować tylko dla siebie, a poza tym nie ma na to czasu), kompletnie rozwaliła sobie wątrobę.
Czytaj: Manifestacja przeciw marnowaniu żywności
Na dodatek żywność, którą serwują nam sklepy często z żywnością nie ma wiele wspólnego. Ostatnio głośno w mediach o kontrolach inspekcji handlowych, które w niektórych przypadkach kwestionują nawet kilkadziesiąt procent towaru na półkach w sklepach spożywczych!
Na przeziębienie kupujemy sok z malin, w którym głównym składnikiem jest aronia (dobrze, że choć zdrowa), wciska się nam chleb "razowy", a tak naprawdę to barwiony karmelem czy parówki cielęce zawierające... 2 proc. cielęciny. A co tam jest przede wszystkim? Brrr. No właśnie, głównym składnikiem wielu produktów jest po prostu chemia.
Niestety, przyznam się, że dopiero od niedawna czytam etykiety na produktach. I ze zgrozą dowiaduje się, co np. zawiera taki niepozorny, albo wręcz z pozoru zdrowy, jogurt często wybierany przez dzieci.
Czytajmy etykiety, nie jedzmy zakonserwowanych i przeterminowanych produktów, bo prędzej czy później poważnie chorzy wylądujemy u lekarza. A służba zdrowia to, niestety, kolejny, niełatwy temat.
Najlepsze artykuły za jednym kliknięciem. Zarejestruj się w systemie PIANO już dziś!
Czytaj e-wydanie »