Ataki z 11 września w USA doczekały się serii filmów, z powodzeniem rozpowszechnianych w internecie. Uświadamiają one korzyści, jakie Stany Zjednoczone mają z wojny w Afganistanie i pytają, jak to możliwe, że Pentagon, czyli centrum dowodzenia świata, nie był wyposażony w żadną kamerę zewnętrzną, która zarejestrowałaby moment uderzenia samolotu w ten arcyważny budynek.
W Stanach nikogo takie filmy nie dziwią. Amerykanie są świadomi, że politycy mają na koncie wiele brutalnych decyzji; znają też przysłowie, że historia lubi się powtarzać, dlatego ich zaufanie wobec polityki było, jest i pewnie nadal będzie ograniczone.
Smoleńska katastrofa w trzech wersjach. Czy kiedykolwiek poznamy prawę?
Ciekawe, że w Polsce wygląda to zupełnie inaczej. W kraju od lat targanym przez zaborców, który chwilę temu odzyskał suwerenność, wiara w polityków i ich raporty jest i być musi. A ten, kto poddaje je w wątpliwość, jest passe lub moher - krótko mówiąc - zacofany.
Skąd wziął się ten trend? Skąd nasze zaufanie do władzy, nawet rosyjskiej? Czemu wątpliwości wobec katastrofy w Smoleńsku mają tylko ludzie nienowocześni? Dlaczego temat ten jest niemodny?
Całkowicie obojętni na to, co jest passe a co nie, są naukowcy, bo dla nich zasadniczą wartością jest wiedza. Dlatego 70 polskich profesorów chce zbadać przyczyny katastrofy tupolewa w oparciu o zasady nauki, ich zdaniem pominięte przez polityków. I chociaż uczeni nie rozpoczęli jeszcze pracy, na forach internetowych już zostali nazwani: debilami, profesorami na miarę podstawówek, oszołomami, prostakami, a nawet bydlakami od Rydzyka.
Ja się pod tym nie podpisuję i chętnie poznam opinię naukowców, bo to dzięki nim świat się rozwija. Polityków w tej grupie raczej nie dostrzegam.
Czytaj e-wydanie »