
Agata Kozicka - autorka komentarza
Bardzo lubię kolej. Lubię jeździć pociągami, ale - na szczęście - nie jestem uzależniona od ich kursowania. Przynajmniej nie na co dzień. Nie dojeżdżam koleją ani do szkoły, ani do pracy, ani nawet do lekarza. Kiedy tramwaj, lub autobus komunikacji miejskiej nie podjedzie o czasie na przystanek, to albo czekam na kolejny, albo idę "z buta", w końcu w Bydgoszczy większość miejsc mam w zasięgu godzinnego może trochę dłuższego spaceru.
Zastanawiam się, jak reagują Ci, którzy codziennie korzystają z kolei, a którzy co kilka miesięcy dowiadują się o nowym rozkładzie, czasem tylko lekko zmodyfikowanym, a czasem kompletnie zmienionym, którzy przynajmniej raz w roku, a zwykle więcej - słyszą w mediach o planowanym strajku na kolei, którzy dowiad.
I pomyślałabym, że to musi wyprowadzać pasażerów z równowagi, że przeklinają jak szewc słysząc o kolejnych utrudnieniach związanych z koleją.
Ale nie! Od kilkunastu już lat, gdy na kolei strajk, idę na dworzec zobaczyć, jak wygląda sytuacja, czy SOK-iści nie musieli spacyfikować jakiegoś wyjątkowo nerwowego pasażera, któremu pociąg nie przyjechał. I tak ze strajku na strajk jest coraz spokojniej. Jest już tak spokojnie, że tydzień temu, gdy trwał strajk ostrzegawczy, po dworcu snuli się głównie znudzeni dziennikarze i fotoreporterzy oraz specjalnie na ten dzień zatrudnieni pracownicy informujący o ewentualnych opóźnieniach. A nieliczni pasażerowie byli uśmiechnięci, cierpliwi.
Przeczytaj także: Strajk ostrzegawczy na kolei. W regionie niemal wszystkie pociągi kursowały normalnie
Sednem sprawy jest jednak wyraz "nieliczni". Jest takie mądre powiedzenie, że jeśli ktoś cię przyciska, wymaga od ciebie, stale poprawia, to dobrze, bo to znaczy, że mu na Tobie zależy. Znieczulenie pasażerów na strajki i ciągłe zmiany w rozkładzie sugeruje, że coraz mniej im zależy na tym transporcie. Coraz więcej z nich może się przesiąść na autobusy lub busiki. Gdzie to stawia kolej? Na początku końca?
Oby nie, bo - jak wspomniałam - lubię pociągi. Ale jakoś nie widzę dobrych chęci ratowania tego transportu. Bo kilkudziesięciotysięczne wynagrodzenie dla prezesa PKP w dobie kryzysu jakoś nie zaiskrzyło genialnymi pomysłami na ratowanie kolei.
Czytaj e-wydanie »