Podejrzani najpierw usłyszeli zarzuty. Potem przyznali się. Trafili do aresztu. Niby wszystko w porządku. Ale sprawa została umorzona. No jak to możliwe? No jak?
Młodzi złodzieje "specjalizowali się" w złocie i... znaczkach pocztowych. Zresztą: kradli, co pod ręce im się nawinęło. Sąd. Proces. Winni. Areszt.
Trzem młodym mężczyznom przypisano 30 włamań. Między innymi do domu jubilera, gdzie ukradli towar wart mniej więcej 200 tysięcy złotych.
- Tacy to posiedzą pewnie długo za kratkami - myśleli niektórzy. Mylili się. Prokuratura umorzyła postępowanie. Rabusie wyszli zza krat. W prokuraturze nie potrafią powiedzieć, dlaczego. Każdy wzrusza ramionami.
Zobacz także: Policjanci brali "w łapę". Pieniądze, seks i alkohol zamiast mandatów
Tylko nie ci poszkodowani. Oni są - delikatnie mówiąc - wnerwieni. Niektórzy, jak np. jubiler, któremu złodzieje ukradli biżuterię za jakieś 200 tysięcy, towaru nie odzyskał. Liczył, że sprawiedliwość ich doścignie. A tu klops. Przynajmniej na razie.
,b>Seryjni włamywacze chodzą na wolności, a 22-latek, który na sumieniu ma jeden skok - kradzież kompotów i węgla - nadal siedzi w areszcie.
Równi i równiejsi?
Czytaj e-wydanie »